Dopiero teraz doceniamy dobrodziejstwa luksusu. Hotelowe, wygodne łóżko i czysta pościel po dwutygodniowych noclegach w śpiworach, w autokarze lub pryczy z dziurą, wydaje się królewskim łożem.
Szybko pakujemy plecaki, upychając podarunki dla rodziny i idziemy na plażę, żeby jeszcze choć przez chwile popodziwiać kolorowe rybki. Na brzegu Rosjanie robią dużo hałasu. Ekshibicjonizm okazałych dam ze wschodu też nam nie w smak, ale w wodzie jest cudownie. Nie trzeba nurkować. Wystarczy położyć się na wodzie i podziwiać podwodne królestwo. Różnokolorowe rybki małe i duże podpływają bardzo blisko, przyzwyczajone przez turystów do karmienia z ręki.
Po południu pogada się psuje. Słońce chowa się za gęstymi chmurami, idziemy na ostatni spacer i ostatnie kuszari. W dzielnicy arabskiej znajdujemy lokal, który nie jest ani specjalnie zatłoczony, ani specjalnie brudny. Serwowane tam kuszari jest wyśmienite. Właściciel knajpki koniecznie chce zrobić sobie z nami zdjęcie. W chwilę potem do Sali wchodzi stary Arab z wielką kadzielnicą. Okadza wszystkie kąty, jakby chciał wypędzić z nich złe duchy w naszej postaci. Coś mamrocze pod nosem a potem wyciąga w naszym kierunku rekę po bakszysz. I tak turysta zapłaci za wszystko, nawet za złe duchy.
Stara Hurghada w niczym nie przypomina jasno oświetlonego, bogatego kurortu. Bieda wyłazi z każdego na wpółotwartego domu. Widzimy maleńkie izdebki, w których tłoczy się kilka osób. Uliczki toną w śmieciach. Mieszkańcy tego miejsca raczej nie pracują w hotelu.
Jeszcze ostatnie zakupy i około 22 jedziemy na lotnisko. W autokarze pilot przypomina o zakazie wywożenia rafy koralowej. Nawet muszelki powinny zostać w Egipcie. W przeciwnym wypadku trzeba będzie płacić bardzo wysoką karę a może nawet dostanie się pieczątkę, zakazującą wjazdu do Egiptu. Rozchodzi się szmer zaniepokojenia. Przez krótkie milczenie społeczność autobusu solidaryzowała się. Nikt nie pozbył się swoich pamiątek. Wszyscy bez problemu przechodzą kontrolę na lotnisku.