Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Egipt    uroki Dahab
Zwiń mapę
2004
16
kwi

uroki Dahab

 
Egipt
Egipt, Dahab
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5039 km
 
Noc była koszmarna. Klimatyzacja zamiast chłodzić, grzała wydając odgłosy podobne do lądującego helikoptera. Musieliśmy szybko ją wyłączyć. W pokoju panowała nieznośna duchota a komary grasowały w najlepsze. Próbowaliśmy otworzyć okno, ale framuga głośno stukała z powodu silnego wiatru. W saunie spać się nie da, toteż nie spaliśmy.

Z samego rana wpadamy na Crazy Ownera, który każe nam niemalże całować zdjęcie małej Kasi. Mówimy mu om klimatyzacji, nie mając pewności, czy rozumie, bo zna trzy słowa na krzyż po angielsku.

Idziemy załatwić bilety na prom do Hurghada, bo nie chce nam się spędzać całej nocy w autobusie powrotnym. Kiedy wracamy dostajemy klucz do nowego pokoju. Fantastyczna załoga hotelu sama nas przeniosła. Widząc jego dumną minę, nie mamy serca się złościć.

Owner wpadł w szał remontowy. Postanowił odświeżyć recepcję. Na jednej ze ścian powstaje właśnie gigantyczny bohomaz przedstawiający (chyba) jakiegoś faraona. Właściciel z nieskrywaną dumą mówi wskazując nań ręką – my mother. Jak większość Egipcjan ma problem z odróżnieniem angielskich słów mother i father.

Silny wiatr się utrzymuje. Wygina palmy i rozrzuca kolorowe koszulki ze straganów z pamiątkami. Mimo fatalnych warunków do nurkowania wypożyczam sprzęt i zanurzam się w wodę w okolicy latarni morskiej. Tu podobno można zobaczyć piękne ryby blisko brzegu. Są. Wielgachne pierzaste rybska! Długo ich jednak nie podziwiam, bo każda fala nalewa mi do rurki porcję słonej wody. Wypiłam już chyba kilka litrów.

Znudzeni plażowaniem robimy sobie wycieczkę do beduińskiej osady, która dała początek Asili. Wioseczka w niczym nie przypomina wyluzowanych okolic promenady. Maleńkie gliniane chałupki kryte blachą falistą, a między nimi nieprzebrana rozmaitość kóz. Białe, czarne, rude, łaciate, zmiatają z powierzchni ziemi wszystko. Każda trawka zostaje wyskubana. A jeżeli trafi się kartonowe opakowanie po mleku, to też się je zje!

Zwierzęta czują się tu swobodnie. Wielki baran biega w okolicy meczetu. Wielbłądy wysuwają długie szyje znad ogrodzeń i zaglądają do sąsiednich obejść. Mali chłopcy prowadzą stadko cameli. Wioska żyje z turystów, bo niewielką ma szansę na inny zarobek. Oprócz wysokich gór i piachu nic tu nie ma. Beduini oprowadzają wycieczki, dziewczynki wyplatają bransoletki i sprzedają je turystom. Ubierają się w czarne przewiewne szaty i są mniej wylewni niż mieszkańcy oaz. O ile w Dachla byliśmy pozdrawiani na każdym kroku, w Asjut wyczuwaliśmy jawną niechęć, tutaj spotykamy się z obojętnością. Czasami jakieś dziecko krzyknie hallo, ale nikt sobie nami głowy nie zaprząta.
Mijamy wioskę i idziemy w kierunku Blue Hole, sławnej dziury morskiej, w której podziwiać można niezwykłe stwory morskie. Na plaży leży mnóstwo gigantycznych muszli. Niektóre wielkości sporych melonów. Woda mieni się wszelkimi odcieni błękitu, szafiru i zieleni. Wiatr jest tak silny, że każdy krok sprawia nam trudność. Co jakiś czas musimy przystawać. Kładziemy się na sztywnym od soli piasku. Zaaferowana skalistym krajobrazem zapamiętale robię zdjęcia, cofając się dla znalezienia lepszego ujęcia. Wpadam na ostrą skałę boleśnie raniąc sobie nogę. Było to o tyle przykre, że byłam skazana na moczenie jej w słonej wodzie.
Widzimy stadka wielbłądów przemykające tuż koło nas.
W porze obiadowej wracamy do wsi. W jedynej otwartej jadłodajni serwują kurczaka. Raczej mało beduińskie jadło. Idziemy dalej. I trafiamy do restauracyjki specjalizującej się w kuszari. Jest pyszne. Robi je młody chłopach. Ma wielu klientów, myślę, że nie tylko z powodu niskich cen.
Po południu udajemy się w przeciwną stronę do Zatoki Napoleona. Znowu wiatr próbuje nas powstrzymać. Wędrujemy z wielkim trudem, ale docieramy w miejsce całkowicie wyludnione. Zakładam płetwy, rurkę i gnam do wody. Po chwili wyskakuję z powodu silnego pieczenia oczu. Zaaferowana perspektywą nurkowania zapomniałam o masce. Pod wodą spotykam się z pierzastą żółtą rybą. Łypie na mnie wyłupiastym okiem. Wydaje mi się mało przyjazna, wiec płyną w druga stroną, a tam druda taka sama. Znowu uciekam i wpadam na trzecią pierzastą. Chyba mnie otoczyły.
Słońce zaszło, więc wracamy. Wiatr robi się nieznośny. Wyrywa nam ręczniki z dłoni.
Wieczorem dociera do nas zła wiadomość. Z powodu wiatru prom może nie przypłynąć. Może będziemy musieli wracać autobusem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004