Wstajemy o 3.00, żeby przy akompaniamencie szumu fal ostatni raz zapiąć plecak. O 4.00 wsiadamy do colectivo (1 h, 70 peso), które zawozi nas wprost na lotnisko w Cancun. O 7.20 samolotem Aero Mexico odlatujemy do Mexico City. Dostajemy lekkie śniadanie. O 10.00 jesteśmy w stolicy. Zanim uda nam się odebrać bagaże i ulokować je w przechowalni zbliża się południe. Pakujemy się do metra (2 peso) i po dwóch przesiadkach docieramy do dzielnicy Coyoacan. Avenida Francisco Sosa, przy której znajduje się dużo kolonialnych domów, prowadzi nas najpierw na maleńki plac Santa Catalina, a następnie na większy, gdzie odbywa się niedzielny targ. Obok fontanny z dwoma kojotami ulokowali się sprzedawcy lizaków, pierścionków i waty cukrowej. Meksykanie przyjeżdżają tu podziwiać kuglarzy, zjeść lody i pospacerować wśród starych drzew. My zajadamy się kukurydzą na patyku i udajemy się do muzeum Fridy Kahlo (30 peso). Wnętrz Casa Azul nie można fotografować. Aparaty zostają w przechowalni. Dom Fridy i Diego jest kolorowy, urządzony prosto i z gustem - kuchnia z kolekcją naczyń, sypialnia z poduszkami z wyhaftowanym napisem "dos corazones felizes". Na szczęście przygotowano na zewnątrz ekspozycję dotyczącą El Día de los Muertos można fotografować. Orkiestra kościotrupów przystrojonych pomarańczowymi kwiatami pozuje do zdjęć. Metrem (2 peso) jedziemy do stacji Baldares i udajemy się na położony w pobliżu Mercado de Artesenías, czyli targ rzemiosła. Kupujemy ostatnie upominki i na piechotę przechodzimy do Zocalo. Budynki wokół placu przystrojone są bożonarodzeniowymi dekoracjami. Na placu odbywa się właśnie występ zespołu tanecznego. Migają kolorowe sukienki tancerek. Indianie okadzają kadzidłami tych, którzy zapragnęli się oczyścić. Staruszki sprzedają placki z piekielnie ostrym sosem. Młodzieńcy bija w bębny. Ruch, gwar i zamęt. Robi się już bardzo późno. Jeszcze tylko ostatnie zakupy spożywcze, zatłoczone metro i wysiadamy na lotnisku.