Uciekamy na południe. Chcemy słońca. Azru, choć kusi cedrowymi lasami i perspektywą spotkania z małpami, odstrasza nas ciemnymi chmurami wiszącymi nad skałą z koroną. Ruszamy do Bani Mallal, darują sobie planowaną wcześniej Kenifrę. Autobus w oparach spalin odjeżdża punktualnie. Staś wytrzymuje 4 godziny jazdy, przy piątej głośno się buntuje. Droga prowadzi przez kawowe płaszczyzny Atlasu Średniego. Owce, berberyjscy pasterze, osiołki samotnie stawiające czoła wielkim przestrzeniom. Dzieci idące do domów, których nie widać, dziwaczny sklepik z płytami na skrzyżowaniu dróg.Wózki pełne granatów, opuncji, daktyli. Zieleń traw i żółty odcień opadających liści drzewek pomarańczowych. Do Bani Mallal docieramy około drugiej. Naprzeciw dworca autobusowego znajdujemy przyzwoity hotel Venecia. Miasto jest dużym węzłem komunikacyjnym Maroka. Wokół góry, ale atrakcji w samym mieście brak. Jest targowisko ze stoiskami pełnymi owoców. Błoto pod nogami, zapach moczu mieszający się z zapachem spalin. Kręcimy się po okolicznych uliczkach, co rusz mijając grupki mężczyzn siedzących przy kawiarnianych stolikach. Kobiety nie przesiadują w kawiarniach.
Nie ma tu turystów, wiec jesteśmy ciekawymi obiektami do obserwacji.Co chwila ktoś nas zagaduje.W jednej z uliczek natrafiamy na hammam. Berberyjka z tatuażem na brodzie zaprasza nas do środka. Zaopatrujemy się w myjki i wchodzimy do środka. Od razu wpadamy w objęcia pary i tłum kobiet. Są w różnym wieku, grube i chude, z tatuażami. Wokół biegają dzieci. Staś początkowo lekko przestraszony po chwili radośnie pluska się w wielkiej misce przyniesionej przez jedną z kobiet. Łazienne, kobiety o pokaźnych ciałach i takiż samym doświadczeniu życiowym masują nas szorstkimi rękawicami. Raz po raz przybiega jakaś kobieta by ucałować Stasia. Na znak szczęścia. Wielka jak góra kobieta zdziera z drobnego ciałka Stasia resztki Europy. Staś nie protestuje, cichy w obliczu jej wielkości. a może po prostu to mu się podoba.
Seans w hammamie działa na nas usypiająco.