Budzik przerywa sen o 3.50. Taksówka wiezie nas na lotnisko w Denpasar (150 tys. rupii) na poranny samolot do Yogjakarty (349 tys. rupii). Wbrew naszym obawom samolot i obsługa okazują się bardzo porządne. Znowu taksówka (45 tys.) i po chwili jesteśmy w turystycznej dzielnicy Sosrowijayan, gdzie znajduje się większość hoteli. Kwaterujemy się w Setija Kawan (dwójka za 100 tys. ze śniadaniem), gdzie dostajemy mikroskopijny pokoik z artystycznym klimatem.. Hostel przypomina galerię, pełno tu obrazów, są też żywe żółwie i sympatyczna obsługa. Upał jest obezwładniający. Wychodzimy na ulice z zamiarem dojechania do Borobadur transportem lokalnym, ale szybko kapitulujemy. Nie mamy ochoty na przesiadki i ścisk. Zamawiamy w hotelu samochód z kierowcą, który ma na obwieźć po okolicznych zabytkach (240 tys. za 9 godzin).
Najpierw ruszamy do zespołu budowli sakralnych Prambanan (wstęp 10 dolarów). Okolice zabytku oklejone są budami z turystyczną tandetą. . W żółwim tempie dochodzimy do kompleksu świątyń, czerniejących z daleka. Spora ich część uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi w 2006 roku. Brodząc w upale obchodzimy strzeliste budowle w towarzystwie dzieciaków ze szkolnych wycieczek. Stajemy się atrakcją większą niż zabytek. Dzieciaki robią sobie z nami zdjęcia. pozujemy z dobra godzinę, uznając to spotkanie, za atrakcyjny przerywnik zwiedzania.
Na krętej i stromej drodze do Kaliurang zasypiamy zmęczone upałem. Kaliurang to mała miejscowość wypoczynkowa znajdująca się u stup wulkanu Merapi. Przy dobrej pogodzie widać gorące wnętrze. Podobno. My trafiamy na chmury i niewiele widzimy. Za to zajadamy się pysznym salakiem kupionym od młodej dziewczyny.
W Borobaadur jesteśmy po kolejnej godzinie (wstęp 11 dolarów). Początkowo zabytek trudno dostrzec przez rzędy budek z jedzeniem i pamiątkami. Zrywa się deszcz, a wraz z nim kobiety z parasolkami, widocznie pada tu często.
Borobadur to najwspanialsza świątynia w Azji Południowo-Wschodniej, która nawet wobec tłumu turystów pozostaje niewzruszona. Stoi dumna i w natłoku komercji przypomina o innych wartościach. Na tle ciemnego nieba mokre stupy wyglądają groźnie.. Długo chodzimy po coraz to wyższych tarasach oglądając płaskorzeźby oraz wielkie głowy Buddy zapatrzone na okoliczne wzgórza. Wkrótce zrywa się ulewa. Przemoczone do ostatniej nitki wracamy do auta. Wieczorem spacerujemy w okolicy sułtańskiego pałacu i teatru lalek w Yogjakarcie. Miasto nie ma jednak dla nas takiego uroku jak Ubud. Becakiem, czyli motorową rikszą wracamy do naszego hostelu (20 tys. rupii). Kolację jemy na tarasie. Muezin nawołuje do wieczornej modlitwy. z hostelowej kawiarenki wysyłamy e-maile do Polski.