Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Egipt    hurghada - Luksor
Zwiń mapę
2004
05
kwi

hurghada - Luksor

 
Egipt
Egipt, Hurghada
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2978 km
 


Budzik dzwoni o 6.30, ignorujemy go. Musimy choć przez chwilę odespać wczorajszą zarwaną noc. Pakujemy rozgrzebane plecaki i idziemy na śniadanie. Przy szwedzkim stole kłębi się spory tłumek podobnych do siebie wczasowiczów. Królują krótkie spodenki i klapki. Nie bardzo pasujemy do tego wnętrza w swoich wytartych portkach i wyprawowych buciorach. Zostawiamy klucze znajomym i …żegnaj luksusie, witaj przygodo! Tuż za hotelem zatrzymujemy taksówkę wieloosobową, która zgadza się nas zawieźć na dworzec autobusowy za 1 funta. Przy płaceniu okazało się, że chce już dwa. Stwierdziliśmy, że jeszcze nigdy nie jechaliśmy wynajętym busem przez całe miasto za nieco ponad złotówkę i płacimy kierowcy żądaną sumę. Bez problemu kupujemy bilety do Luxor i przyłączamy się do podobnych do nas podróżników – paru Japończyków i Angielki. W trakcie całej podróży ani razu nie spotkaliśmy podróżujących w ten sposób Polaków.

Zaczepia nas Handi, menadżer hotelu Sant Mina z Luxor. Ponieważ właśnie do niego się wybieramy a nasz nowy znajomy nie próbuje nas przekonać, że ceny poszły w górę, pozwalamy mu zorganizować nam nocleg. Handi stwierdza, że mamy wielkie szczęście, ponieważ autobus do Luxor normalnie odjeżdża o 7.00, żeby dołączyć do konwoju. Jednak dziwnym trafem we wszystkich relacjach, które przeczytałam przed wyjazdem ten autobus nigdy nie odjechał punktualnie. Podejrzewam, że codziennie jest tu wielu szczęśliwych ludzi. Ruszyliśmy o 9.10.

Cieszę się, że wyjeżdżamy z Hurghada. Jak dla mnie za bardzo tu hotelowo, kurortowi i luksusowo.

Klima działa na całego, głośniki niestety też. Słuchamy egipskiej listy przebojów. Marcin wyciągnął karteczki, na których kilka lat temu jakiś Marokańczyk napisał nasze imiona. Pomagają podczas zawierania znajomości. Za oknem koszmarny upał. Przez trzy godziny jedziemy przez teren przypominający księżycowy krajobraz – skały i piach, skały i piach.

Ani śladu konwoju. Krótka przerwa na toaletę z dziurą w ziemi i na zdjęcia z Egipcjanami, którzy sami dopraszają się o pozowanie. Zawsze to okazja, żeby dotknąć białą kobietę.

Od Qeny krajobraz zmienia się. Pojawia się życie. To przez wodę. Droga wiedzie wzdłuż kanału nawadniającego. Podziwiamy scenki z życia codziennego. Kobiety siedzące w cieniu drzewa, dzieci baraszkujące w wodzie, lisek przemykający wśród zarośli, długonogie białe czaple zastygłe w oczekiwaniu.

Na przedmieściach Luxor do autobusu wsiada Sali i od razu poznaje we mnie Katarinę. Handi dokładnie mu mnie opisał, bo mówi, że poznał mnie po kucykach. Nie odstępuje nas az do hotelu, który położony jet w starej dzielnicy koptyjskiej, 5 minut drogi od dworca. Mijamy pięknie zdobione portale, sprzedawców ptaków, osiołki ciągnące wózki załadowane cebulą.

Sali zgarnął jeszcze po drodze parę z Austrii i dostarczył nas jak baranki prosto do recepcji hotelu. Tam robi krótki wykład na temat lokalnych atrakcji, ale najwyraźniej nie spodziewa się po nas dużego zysku, bo szybko rezygnuje. Zrzucamy plecaki w pokoiku o szerokości łóżka małżeńskiego i wyruszamy na podbój miasta. Starą ulicę zalewa upalne słońce i hałas trąbiących autobusów i krzyczących dzieci. Te ostatnie wyrastają jak spod ziemi wyciągają roczki prosząc o cukierki. Trafiliśmy chyba na godzinę zakończenia lekcji, bo otacza nas wianuszek dzieciaków w beżowych koszulach. Cukierki szybko się kończą.

Zmęczeni wleczemy się wzdłuż ulicy próbując zatrzymać, któryś z wielu minibusów jeżdżących po mieście. O ile w Hurghadzie zatrzymywały się bez potrzeby, o tyle tutaj w ogóle nie zwracały na nas uwagi. A może źle machamy? Ustawiam się prawie na środku jezdni. Mamy pojazd!

Przed Karnakiem kłębi się międzynarodowy tłum. To mało powiedziane, kłębią się tłumy tłumów. Kupujemy bilety i wraz z ludzkim morzem, które w przeważającej większości wydaje z siebie odgłosy po hiszpańsku, wlewamy się do środka. Aleja sfinksów znika za wielką falą ludzi z aparatami. Są wszędzie. Każdy kamień zostaje obmacany. Białe parasolki przewodników poszczególnych stadek górują nad głowami.

Świątynia znosi przypływ ze spokojem. Jest potężna, dostojna i niewzruszona. Sala kolumnowa błyszczy kolorami sprzed setek lat. Nie tak łatwo zatrzeć dzieło, które powstawało 1300 lat.

Szybko tu zapada zmrok, po szóstej robi się ciemno. Idziemy na wieczorny spacer nad Nil. Oddalamy się od wielkich, klimatyzowanych autokarów, żeby zasmakować współczesnego Luxoru. Wypatruje nas chudy nastolatek. Biegnie za nami namawiając do zakupu figurki. Tłumaczę mu, że nie czas dla nas na zakupy, że przed nami długa droga. Mięknę po powtarzanym kilkakrotnie argumencie ”this is a cat, madam”. No, skoro to kot, to nie mam wyjścia. Figurka ląduje w plecaku.

Szukamy jakiejś strawy. Zaglądamy do przeróżnych, najczęściej bardzo podejrzanie wyglądających knajpek, gdzie serwują nam astronomiczne, jak na takie warunki ceny. W końcu decydujemy się na najpodlejszą z knajpek. Podoba nam się młoda i uśmiechnięta obsługa.. Zostajemy zaproszeni do pomieszczenia metr na metr, w którym między zlewozmywakiem a ladą ustawiono stolik dla gości. Kelner i kucharz w jednej osobie zmiata ze stołu otuchy z poprzedniej uczty i przyjmuje zamówienie. Pokazujemy palcem, że chcemy to, co się właśnie smaży. Po chwili dostajemy talerzyki z ostrym sosem paprykowym, smażonymi bakłażanami i falaflami. Za chwile bezpośrednio na blacie kuchennym lądują podpłomyki. Zjadamy je wraz z całymi dostępnymi tutaj bakteriami.

Mały chłopczyk co chwila zagląda do nas, wykrzykuje jakieś słowa i chowa się za ścianą. Śmiejemy się do niego. Po chwili wpada w ręce dziadka i dostaje solidnego klapsa. Po tym poznajemy, że się z nas naśmiewał. Miał prawo. Dwoje dziwolągów, siedzi w knajpie brat i usiłuje jedną łyżką poradzić sobie z krojeniem i nakładaniem strawy. Jakby nie wiedzieli do czego służą ręce.

Kupujemy colę w sklepiku, w którym sprzedawca zapomina o wydaniu reszty i wracamy do hotelu. Robimy sobie po drinku z polskiej wódki, żeby bakterie zbytnio się w nas nie rozszalały.

Zasypiając przypominam sobie luksorskie impresje – staruszków grających w warcaby z kamieni pod rozłożystym drzewem, dzieci prowadzące kozę, gołębie w klatkach, kobiety z tobołkami na głowach.

Czas biegłby wolniej, gdyby zwyczajem miejscowych skupić się na tym co tu i teraz. Czekać i nie czekać jednocześnie. Być i nie spieszyć się. Tak, jak to robią tutejsi sprzedawcy, policjanci, kierowcy. No właśnie…. a gdzie są kobiety? Prawie ich nie widać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004