Noc upływa nam na walce z komarami i hałaśliwą klimatyzacją. Kiedy ją wyłączamy w pokoju bez okna robi się okropnie duszno. Wstajemy o 6.30, w pokoju panuje gęsta ciemność, więc wydaje nam się, że jest środek nocy. Schodzimy na umówione śniadanie. W recepcji pochrapuje jeden Arab, w restauracji drugi. Ich pochrapywanie przypomina rozmowę, w chwili, gdy jeden milknie, zaczyna drugi. Idziemy na spacer, niech sobie pośpią. Rozpoczęła się już codzienna krzątanina. Osiołki stukają kopytkami ciągnąc załadowane wysoko wózki, bulgocze woda na kuszami, kupcy układają warzywa na straganach.
Po pół godzinie budzimy hotelową obsługę i dostajemy śniadanie – bułki paluchy, dżem, serek, wszystko ułożone bezpośrednio na stole. Talerzyki rzadko są tu używane.
Zostawiamy plecaki w recepcji i idziemy na brzeg Nilu, żeby przeprawić się na drugą stronę do Doliny królów. Po drodze spotykamy niezliczoną ilość mężczyzn w turbanach pragnących zaoferować nam swoje usługi. Bez problemu odnaleźliśmy przystań i po chwili wraz ze sprzedawcami dywanów siedzieliśmy na promie. Obstępują nas naganiacze oferujący taksówki. Jeden z nich, pulchny młodzieniec o szczerym uśmiechu wydał nam się sympatyczny i to jemu decydujemy się dać zarobić. Ustalamy stawkę za cały dzień i wsiadamy do wysłużonego auta. Kierowcą ma być Dzamal, kuzyn naganiacza. Załatwia jeszcze jakieś sprawy, więc włączamy klimatyzację, uchylając okna w samochodzie i obserwujemy postój taksówek. Jest jeszcze wcześnie, więc niektórzy kierowcy przysiedli na wiklinowych koszach i jedzą śniadanie. Inni rozglądają się za pasażerami. Ale nie ma wielu kandydatów. Większość turystów woli dojechać ze zorganizowaną wycieczką.
Pomimo wczesnej pory przed wejściem do Doliny Królów jest już pełno turystów. Kupujemy bilet upoważniający do zwiedzenia 3 grobowców i szybko oddalamy się od tłumu, wybierając najbardziej oddalone i najrzadziej odwiedzane groby.
Po drodze robimy sobie zdjęcie ze znudzonym policjantem. Sam o to prosił. Dajemy mu płytę CD w papierowy opakowaniu. Na okładce jest zdjęcie damskich bioder w skąpych majteczkach. Pytamy, czy ma odtwarzacz CD. Nie ma, ale bardzo chce tę płytę. Więc dostaje a my ruszamy dalej. Kiedy odwracamy się po paru minutach w jego stronę, wciąż się z uśmiechem przygląda zdjęciu.
Na początek chcemy zobaczyć grobowiec Thotrezisa III. Wdrapujemy się po stromych schodach w niemiłosiernym upale, natrafiając na górze na herbacianą biesiadkę. Z dwunastu arabów ukryło się w cieniu skały i odcedzają ambitnych turystów, mówiąc, że grobowiec jest nieczynny. Nikt im nie będzie przeszkadzał w słodkim lenistwie. Uśmiechają się rozbrajająco do obiektywu aparatu. Machają nam na pożegnanie.
Grobowiec Amenthotepa jest długi, wąski i głęboki, ale nie robi na nas większego wrażenia. U księcia Montuherchepeszefa jesteśmy sami. Kazał sobie zbudować bardzo głęboki pośmiertny dom, około 100 metrów w dół. Strażnik szczegółowo opowiada nam o symbolice malowideł na sarkofagu i o samym księciu. Przystawia do ściany odwrócone wiadro, każe nam na nie wleźć i oświetla latarką dziurę w ścianie. Naszym oczom ukazują się szczątki ludzkie. To prawdopodobnie niewolnicy, którzy zginęli przy budowie grobowca. Strażnik obserwuje nas, sprawdzając jakie zrobił na nas wrażenie. Pozwala nam robić zdjęcia powtarzając jednocześnie, ze on niczego nie widzi. Dajemy mu drobny bakszysz i koraliki dla żony. Cieszy się jak dziecko.
Zaglądamy do grobowca Ramzesa IX, niestety wraz z całą gromadą turystów. Są tu przepiękne hieroglify, głęboko żłobiona historia życia faraona. Jest duszno i tłoczno. Chociaż bardzo staramy się oddalić od tłumu, w pewnym momencie staje się to niemożliwe. Ludzie są wszędzie. Pstrykają migawki – tata z boginią, synek z faraonem, my w grobowcu itp. Uciekamy.
Dzamal wiezie nas do Świątyni Hatszepsut. Tu jest trochę spokojniej. Potęga i dostojeństwo świątyni budzą nasz podziw. Upał i głód dają nam się we znaki, zaczynamy się złościć na siebie. Stwierdzamy wiec, że przyda się przerwa. Siadamy w cieniu kolumn i zabawiamy się w robienie zdjęć mężczyznom w galabijach. Z reguły ubrani są w różowe i błękitne stroje. Ładnie komponują się z pastelową żółcią świątyni.
Świątynia została odkryta dzięki polskim archeologom, przypomina nam o tym jeden ze strażników. Arabowie opiekujący się zabytkiem są bardzo weseli. Jeden składa ręce na piersi udając mumię i wykrzykuje, że jest Ramzesem, drugi głośno naśmiewa się z mojej podwiewanej przez wiatr spódnicy.
Kiedyś rosły tu drzewa. Teraz pozostały tylko szczątki pni. Tyle lat wytrzymały.
Po około dwóch godzinach jedziemy do Madinat Habu, czyli świątyni grobowej Ramzesa III. Wydaje nam się ciekawsza niż Karnak, może dlatego, że prawie nie ma tu turystów. Przechadzamy się wśród pięknych posagów, robiąc zdjęcia ptakom, które zagnieździły się w głębokich hieroglifach. Ramzes III miał chyba niezłe kompleksy. Kazał wyryć historię swoich walk z Nubijczykami, podczas gdy one wcale nie miały miejsca. Wśród płaskorzeźb pojawiają się scenki, w których żołnierze przynoszą faraonowi w darze ucięte fallusy i dłonie pokonanych. Indianie mieli skalpy a Egipcjanie to.
W knajpce obok świątyni wypijamy małą kawę. Miło jest pocieczcie w cieniu po wielu godzinach chodzenia w afrykańskim słońcu.
Dzamal wiezie nas nad Nil a stamtąd upartemu Ahmedowi udaje się przewieźć nas łodzią motorową na drugą stronę rzeki. Ahmed jest wysoki, chudy i uparty. Nawet załatwiając swoją potrzebę, wykrzykuje do nas „good price”. Jedną ręką macha do nas a drugą majstruje pod różową i brudną galabiją
Na obiad zatrzymujemy się w knajpce niedaleko dworca. Roześmiany właściciel o okazałej posturze zgarnia piasek pustynny ze stołu i przyjmuje zamówieni. Pytamy o kuszar. Jest oczywiście, zaraz poda. Widzimy jak młody pomocnik kuchenni gna ile sił w nogach za róg, żeby kupić dla nas danie. Po chwili plastikowe pudełka z kuszami stoją przed nami. Egipcjanin najpierw się zgodzi a potem będzie kombinował, jak to zdobyć.
Obsługa przybytku najwyraźniej również nabrała ochoty na kuszami, bo pomocnik przyniósł dwie dodatkowe porcje. Stały sobie na ladzie i czekały. W międzyczasie zwabieni naszą obecnością w lokalu pojawili się trzej kolejni turyści. Zerknęli na nas i zamówili kuszami, dla każdego. Szef serwuje wiec dwie porcje, które już miał a po trzecią wysyła chłopaka za róg. Zagaduje nas i uśmiecha się szeroko, najwyraźniej bardzo zadowolony ze swojej przedsiębiorczości.
Około 17.20 wsiadamy do pociągu. Na dworcu mijamy bramki kontrolne i zasiadamy w błękitnych lotniczych fotelach. Podczas podróży w Egipcie nikt nie może być głodny. Kiedy tylko pociąg się zatrzymuje, rozpoczynają pracę peronowe garkuchnie. Leje się woda z wielkiego czajnika, smażą się falafle, A my jesteśmy atrakcją dla młodych i starych. Chyba podobne wrażenie musi robić w Polsce niedźwiedź polarny.
Im bliżej Nilu tym Egipt jest piękniejszy. Zielony i bujny. Wszędzie dorodne palmy, osły, kozy, wielbłądy. Przypominają się filmowe sceny z życia pierwszych chrześcijan
Do Asuan docieramy późnym wieczorem