Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Peru i Boliwia    w objęciach ayahuasci
Zwiń mapę
2003
28
mar

w objęciach ayahuasci

 
Peru
Peru, Iquitos
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13514 km
 
Trudno powiedzieć, aby pierwsza noc w dżungli należała do spokojnych. Takiej inwazji dźwięków jeszcze nie przeżyłam. Całą noc coś tupało, ryło pod naszym domkiem, kwiliło piszczało lub skrzeczało. Rozpętała się burza. Wielkie krople z hukiem wodospadu uderzały o przerośnięte liście tutejszej roślinności. Rano usadowiłam się w hamaku, aby popatrzeć na świat przez obiektyw aparatu i w pewnym momencie poczułam coś śliskiego na nodze. Całkiem spora żaba postanowiła tutaj przeczekać burzę. Miała na ciele mnóstwo wypustek z jadem i wkrótce na moje nodze pojawiły się swędzące ślady. Poza tym była piękna. Przyczepiła się do hamaku łapkami zakończonymi kuleczkami i wybałuszyła na mnie pasiaste oczy. Niewiele robiła sobie z naszego towarzystwa. Mogliśmy fotografować ją do woli. Od rana towarzyszyła nam tez ara, która nie dała zapomnieć o sobie, raz po raz wykrzykując przeciągłe guaaap.

Po śniadaniu udaliśmy się na ekspedycje w głąb dżungli, jak szumnie naszą wycieczkę nazwał Julio. Założyliśmy gumowce a wszystkie niezakryte miejsca nasmarowaliśmy kremem przeciwko komarom. Mimo to moskity miały z nas wyjątkową ucztę. Napadały na nas całymi rojami. Na miejsce dziecięciu zamordowanych nadlatywała setka mścicieli. Nie mieliśmy szans. Uciążliwa była też temperatura i wilgotność. Czuliśmy się tak, jakbyśmy chodzili w jakiejś gigantycznej szklarni. Zapuszczaliśmy się coraz dalej w głąb puszczy. Teren robił się błotnisty, pachniało stęchlizną. Musieliśmy iść bardzo ostrożnie, żeby się nie zapaść. Szliśmy i szliśmy, wokół zaczynało się robić coraz bardziej ciemno. Weszliśmy na bagna. Nogi grzęzły, ale jakoś dawaliśmy sobie radę…. Do czasu. Po chwili stanęliśmy przed sporym bajorem, wypełnionym ciemną, gęstawą wodą. Nawet nie chciałam myśleć, co za stwory czaiły się pod jej powierzchnią. Julio zarządził przeprawę. Mirek spojrzał na moje gumowce – miałam najkrótsze i kazał wskoczyć mi na barana. Bardzo szybko zaczął się jednak zapadać i puścił mnie w miejscu, gdzie woda sięgała mi po uda. Buło głęboko, toteż nikomu nie udało się przejść bez zamoczenia prawie po pas. I pomyśleć, że te wszystkie przyjemności, komary, upał, błoto urządziliśmy sobie z własnej woli. Z własnej woli postanowiliśmy też ominąć jakiś błotnisty odcinek huśtając się na lianie. Percy wynalazł wśród plątaniny zielska jakieś pnącze i po kolei bujaliśmy się nad błotnistą pułapką. Dla Asi skończyło się to upadkiem wśród gnijących roślin. Szliśmy przez gęstwinę, a Julio raz po raz pokazywał nam coś ciekawego, rośliny i zwierzęta, z początku niewidoczne dla naszych europejskich oczu. Opowiadał nam o drzewie chlebowym, którego pestki nadają się po ugotowaniu do jedzenia, o żywicy dobrej na rany, o różnych ziołach. Piliśmy wodę z naciętej liany. Nawet gdyby nam się udało odnaleźć takie pnącze, w następnej kolejności musielibyśmy wiedzieć, w którym miejscu należy je naciąć, żeby dostać się do wody. Oczywiście ze znacznie większym prawdopodobieństwem można znaleźć lianę z jakimś trującym świństwem i błyskawicznie pożegnać się z tym światem. Bogactwo roślin w Amazonii jest tak wielkie, że na niewielkim obszarze znajduje się więcej gatunków roślin niż w całej Polsce! Po długiej wędrówce w mrocznej plątaninie roślin wydostaliśmy się na otwartą przestrzeń, a że było już około południa to natychmiast począł lać się na nas z nieba żar. Przez dłuższy czas przebijaliśmy się przez wysoką trawę, momentami korzystając z maczety, by wyrąbać sobie przejście. Pot lał się z nas strumieniami, a oddychanie przychodziło z prawdziwym trudem. Julio zerwał kolczaste czerwone owoce jakiegoś krzewu, rozgniótł je w palcach, po czym pomalował twarz Piotrka w barwy wojenne. Szliśmy przez gąszcz bananowców. Małpy krzyczały gdzieś wysoko, olbrzymie mrówki przemykały między naszymi stopami. Nasza ośmioosobowa grupa rozbiła się na mniejsze podgrupy, część została nieco z tyłu. Po kilku godzinach wyczerpującego marszu zatoczyliśmy wielkie koło i wróciliśmy do naszych domków z drugiej strony.

Na obiad dostaliśmy bardzo smaczną rybę o białym mięsie, maniok, ryż i banany. Panowie postanowili spędzić sjestę grając w karty a ja z Juaną udałyśmy się nad rzekę, żeby się trochę poopalać. Upał przegnał nas stamtąd bardzo szybko. Jednak po paru chwilach nadpłynęły chmury, powiał silny wiatr i nie wiadomo skąd zjawił się deszcz. Nie minęło parę minut a jedynym śladem po ulewie były wielkie krople na liściach.

Po południu Julio zawiózł nas łodzią do wsi, w której mieszkał szaman Augusto. Ponieważ początkowo go nie zastaliśmy postanowiliśmy zwiedzić wioskę. Dużo do oglądania nie było, 9 chałup, maleńka szkółka, w której nie było nawet ławki i polana służąca za boisko. Miałam wrażenie, że dzieci jest tam więcej niż wszędobylskich kurczaków. W którąkolwiek stronę się nie zwróciliśmy towarzyszyła nam bosonoga, uśmiechnięta eskorta. Kobiety wcześnie wychodzą tu za mąż i od razu zaczynają rodzić dzieci. Spotkaliśmy dwudziestolatki z licznym przychówkiem. Tak długo, jak będą rodzić, będą wartościowe dla swoich mężczyzn. Kiedy przestaną, zostaną wymienione na młodsze.

Ponieważ szamana wciąż nie było, nasi chłopcy postanowili rozegrać umówiony mecz. Chyba trochę zrzedły im miny na widok przeciwników. Śladu nie było po bosonogich, niepewnych Indianach, z którymi grali wczoraj. Stali przed nimi okazali zawodnicy z dżungli. Wszyscy byli młodzi i każdy miał na nogach korki. Skąd je u licha wytrzasnęli?! Nasi wyglądali przy nich jak łachmaniarze w swoich butach trekingowych i dresach antykomarowych. Siły na widowni również nie były rozłożone równomiernie. Przeciwko dwóm osobom kibicującym Polakom, czyli mnie i Juanie, które przycupnęłyśmy skromnie na przewróconej do góry dnem łodzi pod jedną z chat, stanęli mieszkańcy wszystkich okolicznych osad. Większość próbowała ulokować się na trybunie, czyli w chacie, pod którą siedziałyśmy. Nad naszymi głowami tupał nieprzebrany tłum. Jak ten cud architektury peruwiańskiej nie runął, wie chyba tylko szaman Augusto.

Mecz był bardzo żywiołowy, tego mogłam się domyślić po gromkich okrzykach dochodzących z góry. Niewiele jednak widziałam, bo obstąpiły nas dzieciaki, żywo zainteresowane naszymi aparatami, spinkami do włosów i migową rozmowa z nami. Podobno dokopali nam 4 do 2 i zgarnęli całą forsę. Prawdę mówiąc, spodziewaliśmy się tego. Curandero zadbał nawet o pogodę. Zaczęło nieźle lać. Mecz w wykonaniu czterech wielkich gringo w ciężkich butach bardziej przypominał taplanie w błocie niż rozgrywkę. Nie będę opisywała aplauzu widowni. Ryk kajmanów, byłby przy tym jak świergot ptaków. Pogratulowaliśmy zwycięzcom i dostaliśmy od nich zaproszenie na obchody piętnastolecia wsi i kolejny mecz.

Julio zaprowadziła nas na skraj dżungli. Stało domostwo znajdujące się, podobnie jak wszystkie inne, na lekkim podwyższeniu, chroniącym przed dzikimi zwierzętami oraz przed porą deszczową, gdy poziom Amazonki podnosi się średnio o około 30 stóp. Dom nie miał żadnych ścian, a jedynie zadaszenie. Chwilę musieliśmy czekać na szamana, kończył przyjmować cierpiącą pacjentkę. Młoda dziewczyna miała bardzo silne bóle brzucha. Przypłynęła do Augusto już po południu i musiała zostać w jego wiosce do następnego dnia, ponieważ nie mogła nocą płynąc po Amazonce. W chacie była tez żona szamana, bardzo szczupła, wręcz wysuszona kobieta, przypatrująca się wnikliwie całej naszej grupie.

Szaman był drobnym i bardzo spokojnym człowiekiem w wieku 58 lat. Sprawiał wrażenie niezwykle mądrego. Praktykował swój zawód od ponad 30 lat. Opowiadał, jak to na początku będąc młodym chłopcem zgłosił się do starego szamana i powiedział, że chciałby u niego się uczyć. Powiedział, że szamanem może próbować zostać praktycznie każdy, jednak jest to bardzo trudne i wymaga wieloletniej praktyki, najpierw u boku swojego mistrza, a potem już na własny rachunek. Wiele osób nie jest w stanie sprostać zadaniu wymagającemu dużego samozaparcia i siły woli. W czasie nauki należy powstrzymywać się od seksu i stosować odpowiedni dietę. Augusto dużo opowiadał nam o ayahuasce, specyfiku pozwalającym mu skutecznie leczyć ludzi. Pacjentów miał bardzo wielu. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że dzisiejszego wieczoru odbędzie się ceremonia oczyszczania ciał i umysłów przy użyciu ayahuaski. Był czwartek, najlepszy obok wtorku dzień na oczyszczenie. Szaman zachęcał nas do wzięcia w niej udziału. Początkowo wszyscy stwierdziliśmy, że w żadnym razie się na to nie zdecydujemy, jako, że jest to zbyt ryzykowne. Grzecznie podziękowaliśmy za rozmowę i ruszyliśmy w dalszą wędrówkę po wsi. Propozycja nie dawała mi jednak spokoju, stwierdziłam, że gdyby ktoś jeszcze był chętny to mogłabym wziąć udział w ceremonii. Zdecydował się Piotrek.

Wracając do łodzi zatrzymaliśmy się jeszcze przy dziwnie wyglądającym szałasie, stojącym na skraju polany i okopanym rowem o głębokości około 15 cm. Julio wyjaśnił nam, że budowla ma charakter rytualny. To w tym miejscu spożywa się ayahuaskę, która wywołuje silne torsje i to uzasadnia istnienie tajemniczego rowka wokół szałasu. Miny nam zrzedły, ale było już zbyt późno, aby z honorem wycofać się ze swojej decyzji.

Nazwa ayahuasca wywodzi się z języka keczua i oznacza „lianę ducha” lub „lianę umarłych”. Napój ma charakter oczyszczający. Wywołuje wizję związane z duchami i światem amazońskiej fauny. Wywar ayahuasca zwany także yage lub yaje znany jest w Kolumbii, Ekwadorze i Peru. Od prawie 2 tysięcy lat wykorzystywana jest przez amazońskich szamanów do wywoływania wizji i oczyszczania. Ludzie zażywający ten napój byli w stanie precyzyjnie przewidywać i odpowiadać na trudne kwestie, na przykład właściwie odpowiadać wysłannikom innych plemion w kwestii wojny; rozszyfrowywać plany wroga poprzez pośrednictwo magicznego napoju i przedsiębrać odpowiednie kroki w kwestiach ataku i obrony; upewnić się, gdy członek rodziny jest chory, jakie czary odprawił czarownik; przeprowadzić przyjacielską wizytę u innych plemion; przywitać obcych podróżników, lub przynajmniej upewnić się co do miłości ich kobiet.

Tradycyjnie używa się ayahuaski do uzdrawiania umysłu, ciała i duszy. Jest znana jako "wspaniałe lekarstwo" . Przypuszczając, że współdziała ono z formami duchowymi uważa się, że yage ma właściwości lecznicze bez względu na to, czy zażywa je pacjent czy też uzdrowiciel. Podsumowując te procesy ktoś powiedział: "Natura leczy chorobę podczas, gdy uzdrowiciel zabawia pacjenta". Mówi się o "wyśpiewującym chorobę precz z ciała", czyli o szamanie.

Miksturę gotuje się przez cały dzień w kwaśnej wodzie z Amazonki. Gdy wywar jest już gotowy przechowuje się go do czasu ceremonii. Jeśli jest chroniony przed fermentacją i zepsuciem, może być przechowywany przez dłuższy czas. Moc wywaru zależy od wiedzy i doświadczenia szamana, który go przyrządza. Przygotowanie wywaru jest niezwykle uświęconym rytuałem. Cały proces czyniony jest w stanie pełnej kontemplacji.

Szaman Augusto był wybrańcem duchów. Ludzie z wioski potwierdzali jego niezwykłe zdolności i inteligencję. Byliśmy w dobrych rękach. Wytwarzana przez niego ayahuasca miała odpowiednią moc.

Szaman zalecił nam jeszcze żebyśmy przez najbliższych kilka godzin nic już nie jedli (z założenia nie powinno się nic jeść przez cały dzień poprzedzający ceremonię). Sami szamani w ramach samodoskonalenia zawodowego miesiącami stosują specjalną dietę: wyłącznie ryż i pataty oraz rośliny, których działanie wypróbowują na sobie. Szaman zapowiedział nam już wcześniej, że ceremonia odniesie skutek tylko wtedy, gdy będziemy skupieni i nawiążemy transcendentalny kontakt z duchami. Z powodu deszczu i komarów ceremonia miała się odbyć w naszym obozowisku a nie w szałasie w wiosce Augusta. Rozpoczęcie jej wyznaczono na 21.00. Zapadła ciemna noc. Siedzieliśmy w „stołówce” i obserwowaliśmy przygotowania. Uprzątnięto środek pomieszczenia, przy ścianach porozkładano posłania dla widowni. Obok miejsc dla uczestników ceremonii ustawiono dwa wiadra. Czuliśmy się coraz bardziej niepewnie. Oprócz naszej dwójki i szamana uczestniczyli w obrządku jeszcze trzej albo czterej mężczyźni z wioski. Gdy zapadł zmrok usadzono nas na pododze i zgaszono wszelkie światła. Przez parę minut siedzieliśmy w ciemnościach rozjaśnianych jedynie przez wątłe światło ledwo tlącej się świeczki. W pobliżu na ławeczkach usadowili się Marcin i Joasia, którzy bali się zostawić nas samych z szamanem. O umówionej godzinie zjawił się el chamano. Z powodu ciemności słyszeliśmy tylko jego kroki, odgłosy dżungli i westchnienia obserwatorów. Poczuliśmy dziwny zapach palonej trawy, odurzający w połączeniu z monotonna mantrą śpiewaną przez Augusto. Mamrotał modlitwy zwane "icaros" akompaniując sobie grzechotką. Każdy szaman ma własne "icaros", których uczy się bezpośrednio, w chwili olśnienia, od ducha ayahuaski.

Odczuwaliśmy lekki zawrót głowy z powodu dymu. Szaman nalał do skorupy po orzechu kokosowym ciemny, ostro pachnący płyn. Wypiliśmy duszkiem. Był gęsty i miał kwaśno-gorzki smak. Czekaliśmy leżąc na podłodze, sami nie wiedząc na co. Augusto śpiewał:

Huancawi en nombre de esta ayahuasquita

qura y emborracha, sonando muchas cosas, con mi ayahuasita

y durante la ceremonia todo sea bueno

huancawi, huancawi

nanananan

fumada tabaquito, tabaquito

saca el mal y dolor

que tiene este senor y senora o joven

Równocześnie z ustaniem pieśni dopadły nas torsje. Nie dało się nad tym zapanować. Wylewało się z nas zło. Wiedzieliśmy już, do czego służył rowek wokół szałasu. Augusto wciąż palił, szeptał zaklęcia lub mruczał pieśń. Przed oczyma pojawiały się wizje – kolorowe ptaki, zwierzęta. Wkrótce nie wiadomo było ilu szamanów pochyla się nad nami. Ziemia wirowała. Całe ciało ogarnęła dziwna lekkość. Choć w ustach wciąż drapała ayahuasca, miało się wrażenie, że otwierają się wszystkie kanaliki w głowie. Szaman po kolei pochylał się nad oczyszczanymi. Długo uderzał po głowie liściem palmowym, głaskał po plecach. Na koniec brał nasze dłonie i wdmuchiwał w nie dym z tajemniczego papierosa, szepcząc zaklęcia przeznaczone dla konkretnej osoby.

Głowę miałam obsypaną popiołem. Stapiałam się z podłożem, wbijana w nie przez rytmiczne uderzenia szamana. Poczułam się jak część wielkiego świata, jakbym była jednym z tysięcy odgłosów dżungli.

Po trzech godzinach Augusto pozwolił nam wstać. Do swoich łóżek dotarliśmy lewitując w powietrzu. Nie byłam w stanie iść sama. Do domku trafiłam dzięki pomocy Marcina. Zatarły się granice świata zewnętrznego i czasu. Czuliśmy się wolni i lżejsi. Świat zewnętrzny docierał do nas jakby zza grubej szyby. W uszach wciąż słyszeliśmy monotonny śpiew szamana: „huancawi, huancawi en nombre de esta ayahuaquita qura y emborracha...”.

Mieszkańcy Amazonii uczęszczają w ceremonii ilekroć zagrażają im złe duchy, może to być ludzka zawiść, choroba, niepowodzenie. Z tego powodu ayahuaske pił Julio, szaman powiedział, że ludzie mu zazdroszczą i powinien się oczyścić z ich złości.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004