Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Peru i Boliwia    łowimy piranie
Zwiń mapę
2003
29
mar

łowimy piranie

 
Peru
Peru, Iquitos
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13514 km
 
esteśmy na łodzi i będziemy szukać różowych delfinów i najrozmaitszych ptaków. Niebo jest lekko zachmurzone, przez co woda wydaje niemal czarna a rośliny bardziej zielone. Co chwila mamy okazję podziwiać nowe okazy fauny i flory. Wyjątkowo kolorowe ptaki są praktycznie na każdym krzaku, przelatują nad wodą lub siedzą w gniazdach ukrytych w szuwarach.

Wpływamy w jakiś dopływ Amazonki, woda jest spokojna i rozlewa się szeroko między soczystą zielenią drzew. Julio przywołuje delfiny stukając dwoma nożami pod wodą. Delfiny pojawiają się w odległości około 30 metrów przed łodzią w ciągu paru minut. Widzimy kręgi na wodzie i od czasu do czasu szarawy grzbiet ssaka. Właśnie teraz mają okres godowy. Przypływają w miejsce, w którym byliśmy w porze deszczowej, kiedy poziom wody jest wyższy. Figlują sobie w słodkiej wodzie. Kiedy rodzą się młode, pływają z matką aż do dziewiątego roku życia, dopiero potem się usamodzielniają. Dorosłe delfiny jedzą dziennie około 9 kg ryb.

Na drzewach kołyszą się spider monkey, są czarne i niezbyt duże.

Płyniemy rzeką Yana Yagu, co znaczy czarna woda. Jest rzeczywiście czarna jak smoła. Wciąż pada ciepły deszczyk. Składamy kolejną wizytę. Z brzegu widać niewielką chałupkę i kobietę robiącą pranie w rzece. Dobijamy do brzegu i witamy się z łowcą węży. Szczupły, bezzębny pogromca gadów wyciąga skądś olbrzymią anakondę i węża zwanego rainbow. Zakłada nam je po kolei na szyje i bardzo się śmieje z naszego strachu. Węże są ciężkie i śmierdzą rybami. Przez chwilę bawimy się z jego lemurem uwiązanym na sznurku w chacie. Łowca proponuje nam przejażdżkę canoe po rozlewisku rzeki. Mamy podziwiać kwiaty nenufarów. Nie przewidział jednego, że jeden gringo może ważyć tyle, co trzech mieszkańców dżungli. W końcu udaje nam się dobrać w pary tak, żeby drewniane czółno nie zatonęło. Płyniemy siedząc w chybotliwej dłubance bardziej zastanawiając się, jak utrzymać równowagę niż oglądając piękne białe kwiaty, które na noc składają swoje płatki.

Wyruszamy na połów piranii. Łódka skręca między drzewa, woda jest hebanowo czarna. Zatrzymujemy się pod rozłożystymi konarami i nadziewamy na haczyki kawałki kurczaka. Wrzucamy do wody. Czujemy szarpnięcie, coś się kłębi w mrocznej toni. Kurczak znika tak szybko, że nie zdążymy wyciągać ryb. Jest ich wiele. Rzadko starcza nam refleksu, żeby złapać zębatego potwora zanim ten zje przynętę. Nerwy sięgają zenitu, każde zakołysanie łódką rozbudza naszą wyobraźnię. Co się stanie, jeżeli wpadniemy do wody?

Komary mają z nas niezłą ucztę, ale w tym momencie niewiele nam to przeszkadza.

Biję rekord łowiecki, wyciągając w krótkim czasie siedem piranii. Kiedy już je obejrzę, wpuszczam do wody.

Wracamy do obozowiska podpatrując przyrodę. Wprawne oko Julia wypatruje na drzewie kameleona. Jest mały i z daleka przypominał liść. Jaki cudem go wypatrzył?

W wycieczce bierze udział Percy, siostrzeniec Julia. W przyszłości pragnie zostać przewodnikiem, teraz jest na praktyce u swojego wuja. Nasi opiekunowie doskonale znają rzekę. Zasypują nas nazwami roślin i zwierząt, znają wiele sposobów, żeby odkryć kryjówki ptaków.

Po lunchu, na który dostaliśmy pescado dorato oraz plastry ananasa ruszamy do kolejnej indiańskiej osady, która właśnie obchodzi piętnastolecie swojego istnienia. Znajduje się w okręgu zwanym Gusano Miedoso, czyli „bojący się robak”. Nazwa pochodzi od kształtu półwyspu. Do wioski dopłynęliśmy w samo południe, w czasie największego upału. Jedyne, na co mieliśmy ochotę to rzucić się do wody i z niej nie wychodzić.

Wszystkie chaty w wsi zostały udekorowane foliowymi reklamówkami. Z okolicznych wiosek zjechali goście na zawody sportowe. Główna polana we wsi zamieniona została w boisko. Wokół polany rozsiadły się kobiety i sprzedawały banany, jakieś soki i maniok. Wkrótce znaleźliśmy wspólny język z Indiankami, zabawiając się w zapisywanie na kartkach imion wszystkich zgromadzonych wokół nas dzieciaków.

Można było startować tylko w jednej konkurencji, piłce nożnej. Grali wszyscy. Podziwialiśmy rozgrywkę między pannami a starszymi kobietami, mężczyznami z różnych osad, starszych panami a nastolatkami. Najbardziej zaciekawiła nas młoda Indianka Lilian. Dwa dni temu spotkaliśmy ją w chacie szamana, na wpół żywą z powodu bólu brzucha. Teraz żwawo biegała za piłką. Trudno było zorientować się, kto prowadzi w tabeli, bo oglądanie zawodów utrudniały dzieci. Zaglądały nam do plecaków, głaskały aparaty fotograficzne, siadały na kolanach.

Upał odbierał nam resztki sił. Zdawał się jednak zupełnie nie przeszkadzać tubylcom. Rozgrywki trwały w najlepsze a dzieciaki z wielką pasją domagały się naszego zainteresowania. Mała dziewczynka o imieniu Esperansita upodobał mnie sobie. Domagała się noszenia na rękach, huśtania i głaskania. Bawiła się moimi okularami i aparatem.

Panowie, mimo koszmarnego upału nie chcieli zrezygnowali z szansy na mecz.

Stanęliśmy przeciw młodym chłopcom. Kiedy rozpuszczali się w słońcu ganiając za gumową piłką, ja nawiązywałam nowe znajomości. Poznałam chłopca o imieniu Cezar, który powiedział mi, że studiuje, Lilian, częstującą mnie pop cornem i tuzin małych dzieciaków- Richarda, Sekunda, Percy’ego, Lui… Rozbawiałam ich swoimi krótkimi odżywkami po hiszpańsku np. „guarra de perros”, na widok gryzących się psów, lub kiedy powtarzałam ich imiona.

We wsi mieliśmy okazję spotkać tukana i papużki mieszkające z ludźmi. Życie mieszkańców amazońskiej dżungli zespolone jest z przyrodą, z poziomem wody, zachodem słońca, ale coraz więcej w nim plastikowych reklamówek i T-shirtów.

Po kolacji wypłynęliśmy canoe na nocne, bezkrwawe łowy. Wsiadałam na chybotliwą skorupę w absolutnej ciemności. W zaroślach błyszczały oczy kajmanów, świetliki rozpoczęły swoje przedstawienie. Płynęliśmy prawie bezszelestnie podpatrując zwierzęta. Jakaś bardzo odważna żaba wskoczyła do naszego canoe i przypatrywała się nam z ciekawością. Odchylaliśmy gałęzie zwisające nad woda, żeby podpatrywać pisklęta śpiące w gnieździe. Percy złapał świetlika. Nie sądziłam, ze wygląda jak stonoga w miniaturze.

Wieczorem Julio spisał mi teks pieśni szamana i dyktował nazwy roślin, zwierząt i miejsc. Deszcz rozpadał się na dobre. Niebo przeszywały pioruny, a my siedzieliśmy przy lampce naftowej obserwując roje owadów.

W pewnej chwili padło hasło – szukamy tarantul. Wybiegliśmy na ciepły deszcz świecąc latarkami po palmach. Siedziały tam. Wielki, włochate i groźne.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004