Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Peru i Boliwia    Pisco
Zwiń mapę
2003
31
mar

Pisco

 
Peru
Peru, Pisco
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15696 km
 
Na śniadanie znowu udajemy się do Cezara. Zamawiamy desayuno americano. Uśmiechnięta kelnerka przynosi nam sok, kawę, tosty i jajecznicę. Wymieniamy dolary w banku na Plaza de Armes i taksówkami dojeżdżamy na dworzec autobusowy przy Paseo de la Republica. Piotr, Marcin i ja przyjeżdżamy wcześniej, rozglądamy się niepewnie po zatłoczonej ulicy poważnie obawiając się, jak w tłumie podróżnych odnajdziemy naszych towarzyszy. Z przeciwnej strony ulicy zaczynają do nas machać ludzie, wskazując na taksówkę. Wypatrzyli w niej trójkę gringo i domyślili się, że to ich właśnie szukamy. Na dworcu spotykamy starszą panią z wnuczka. Dziecka przygląda mi się bezceremonialnie po czym pyta „Tienes mucha plata?” (Czy masz dużo forsy?). Babcia ją beszta i tłumaczy, ze tutaj każdy turysta uważany jest za bogacza.

Dostajemy imienne bilety i sadowimy się w klimatyzowanym autobusie. Przed nami około 3 godziny podróży do Pisco. Przejeżdżamy przez slumsy rozciągające się na wzgórza otaczające stolicę i wjeżdżamy na szeroką drogę panamericana.

W autobusie zaczepia mnie Jorge, uśmiechnięty drobny chłopak o indiańkiej urodzie Serwuje mi przyspieszony kurs hiszpańskiego. Wypytuję, co sądzę o wojnie, czy chodzę do kościoła, jaka jest sytuacja robotników w Polsce, jakie rośliny uprawiamy, jakiej muzyki słucham. Sam również mówi bardzo dużo. Daje nam wiele wskazówek dotyczących podróżowania po Peru. Opowiada nam o miejscach, które mijamy – plantacjach bawełny, zamku, pustyni. Jorge pracuje na budowie, mieszka z liczną rodziną w Limie. Zaprasza nas do swojego domu, który, jak powiedział, jest bardzo skromny, ale gościnny. Przy pożegnaniu podarował mi złoty pierścionek. Na nic się zdają moje protesty. Zostałam jego przyjaciółką. Na pożegnanie zjadamy słodkie ciasteczka zwane alfajor.

Autobus zatrzymuje się na skrzyżowaniu Panamericana z drogą do Pisco. Do miasteczka jedziemy taksówką. Samochód typu combi jęczy pod ciężarem siedmiu pasażerów, kierowcy i sześciu wielkich plecaków. Stanowię drugą warstwę na kolanach Zbyszka i Mirka. Na plaza major zagaduje nas sympatyczna chica i po chwili mamy już załatwiony nocleg w allojamiento Ballestas. Wykupujmy u właścicielki wycieczkę na Islas Ballesta oddajemy rzeczy do prania i udajemy się na zwiedzanie okolic.

Pisco to maleńkie miasteczko, kilka uliczek, plaza mayors, pare kramików, kilka knajpek. Sennie i spokojnie. Kolację jemy w El Mulle, knajpce polecanej przez Pascala. Jako menu del dia serwuja tam zupę z kukurydzą, rybę z ryżem. Wypijamy po una cervesa grande i wszystko od razu wydaje się nam wieksze, weselsze i ładniejsze. Właścicielką El Muelle jest zażywna Afrykanka, która bacznie nas obserwuje, zastanawiając się pewnie, z czego tak się śmiejemy. Kiedy zauważa, że Mirek z rozkoszą mlaska nad talerzem z cebulą przynosi mu dodatkowa porcję różowych krążków. Bez skrępowania przygląda mi się nastoletni chico. Kiedy wychodziliśmy z knajpki podchodzi do mnie, mówiąc, że jestem jego miłością.

Podczas spaceru towarzyszą nam miejscowe dzieciaki. Ponieważ nie ma wielu turystów stanowimy dla nich nie lada atrakcję. Pytają, czy wszyscy w naszym kraju mają takie białe twarze.

Wieczorem kupujemy ciasteczka i oporto del abuelo – trunek, który polecił mi Jorge. Pożyczamy magnetofon od właścicielki hotelu i urządzamy sobie imprezę z tańcami.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004