Noc spędzamy w autobusie do Arequipy. Około 22 wczoraj wieczorem wsiadamy do samochodu Gruz del Sur i zaczynamy ostrą jazdę. Mamy do przejechania około 600 km, krętą, górską drogą. Kierowca najwyraźniej lubi adrenalinę. Gna z prędkością, którą Europejczyk bałby się rozwinąć na prostej drodze. Tu jednak obowiązywały inne standardy. Resory trzeszczą niebezpiecznie, autobus przechyla się to na jedną, to na drugą stronę. Siedzimy w ciemnościach obserwując światła mijanych samochodów i przydrożne krzyże. Na tej trasie jest bardzo dużo wypadków.
Do Arequipy przyjeżdżamy dwie godziny przed czasem, około 8 rano. Kierowca najwyraźniej chciał zdążyć na śniadanie. W Nazca dostaliśmy wizytówkę hotelu, którego przedstawiciel zabierze nas z dworca. Dzwonimy i po chwili odbiera nas sympatyczna i bardzo ładna, jak zauważyli chłopcy Jael. Zawozi nas do hospedaje El India Dormido. Kolejny raz spotykamy miłą i bezinteresowną osobę. Załatwia nam wycieczkę do Kanionu Colca ze sporą zniżką, zawozi na Plaza de Armes, wieczorem odbiera z drugiego końca miasta, robi pranie, rezerwuje bilety do Puno.
Arequipa robi na nas wrażenie. Po brudnej Limie, wydaje nam się ostoją spokoju i porządku. Wzrok przyciągają ośnieżone szczyty wulkanów. Dzień spędzamy spacerując urokliwymi uliczkami, pijąc kawę w cafeterii, odwiedzając kafejkę internetową. W jednej z nich poznajemy Asię Janowska –Rivera, jedną z 3 Polek mieszkających w Arequipie. Jest w Peru od dwóch lat, wyszła za mąż za Peruwiańczyka biznesmena. Zaprasza nas do siebie do domu. Mamy okazje poznać nieznane nam dotąd oblicze miasta, elegancką, bogatą dzielnicę. Okna mieszkania Asi wychodzą na zielone wzgórza i ośnieżone szczyty wulkanów. Pijemy herbatą. Marcin i ja cierpimy na ostry rozstrój żołądka.