Około czwartej nad ranem z dworca autobusowego odbiera nas Yvonne, właścicielka pensjonatu Magnolias II. Podskakuje w poczekalni z kartką z napisem „Polska – Catalina”. Nie sposób jej nie zauważyć. Uśmiechamysię na takie powitanie. Tego się nie spodziewaliśmy. Yvonne okazuje się przesympatyczna osobą, a jej pensjonacik bardzo przypadł nam do gustu. Dostaliśmy wygodne pokoje i padliśmy na łóżka, żeby odespać trudy nocnej podróży.
Wstajemy około 9 i po śniadaniu składającego się z resztek autobusowego prowiantu, zaczynamy organizować sobie nasz pobyt w złotym mieście Inków. Poznajemy Dario, męża Yvonne. Okazało się, że Yvonne ma szwagierkę z Polski, która pracuje w ambasadzie Polski w Limie. Zadzwoniła nawet do niej, żeby mogła z nią porozmawiać. Wytłumaczyła nam wszystkie możliwe warianty dostania się do Machu Picchu i pomogła w załatwieniu formalności.
Cuzco jest pięknym miastem. W oczy rzuca się przede wszystkim czerwień dachów i zieleń okolicznych wzgórz. Jest coś przyjaznego w niskiej zabudowie i uliczkach wspinających się pod górę. Plaza Mayor jest bardzo reprezentacyjna, ale im dalej od niej, tym domki staja się skromniejsze i tym więcej ciekawych spojrzeń się pojawia.
Czas spędzamy spacerując po lokalnym targowisku. Tylu kolorów nasze oczy jeszcze nie widziały. Na straganach jest wszystko, co potrzebne mieszkańcom i turystom – barwne pamiątki, wełniane czapeczki, torby i lalki, egzotyczne owoce o rozmaitych kształtach i zapachach, kozie głowy i zwłoki niezidentyfikowanych zwierzątek.
Wielkie wrażenie robią na nas stosy papai i chirymoi. Rozśmieszamy sprzedawców swoją nieznajomością towaru, kiedy próbujemy pożreć owoc służący tylko „solo para refresco”.
Na obiad wybieramy się do jadłodajni przy głównym placu. Menu del dia kosztuje tylko 4 sole. Najpierw dostaliśmy entradę w postaci mięsno-warzywnej sałatki, potem coś w rodzaju krupniku z wielką tłustą wkładka, a na koniec ryż z warzywno-mięsno-jajeczną papka. Grzebałam właśnie w tym czymś, próbując znaleźć jadalne kęski, kiedy nadszedł Dario. Widząc moje zmagania powiedział, że mogę być nieprzyzwyczajona do takich dań i że mięsko jest ze świnki i żebym nie pytała z jakiej jej części. Nie pytałam....
Następnym razem zamówię tradycyjną tortille. W ramach poprawienia sobie smaku idziemy na kawę i ciastka. W tym kraj porcja słodkości zajmuje cały wielki talerz. Nie sposób tego zjeść.
Cały dzień mija nam na chodzeniu wąskimi uliczkami, obserwacji ludzi i drobnych zakupach. Wieczorem wysłamyy maile z kafejki internetowej.