Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Peru i Boliwia    Machu Picchu
Zwiń mapę
2003
11
kwi

Machu Picchu

 
Peru
Peru, Machu Piccho
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20166 km
 
ntensywny deszcz pada całą noc. A wcześniej podobno przez 15 dni świeciło słońce. Wstajemy o szóstej, żeby jak najszybciej wyruszyć na szlak. Początkowo idziemy błotnista drogą, potem przez most. Następnie ścieżka prawie ginie wśród gęstej tropikalnej roślinności. Niezawodna Yvonne poprowadzi nas do momentu aż szlak zaczynał ostro piąć się pod górę. Dalej nie może nam towarzyszyć. Niedawno przeszła operację mózgu. Duże wysokości wywołują u niej silne bóle głowy.

W deszczu i gęstej mgle wspinamy się ponad godzinę. Szlak przecina co jakiś czas wijącą się drogę, po której jeżdżą nowoczesne autokary pełne bogatych turystów. Mży. Wysokość w taką pogodę szczególnie daje się we znaki. Trzeba uważać na każdy krok. Jest bardzo ślisko. Pierwszy na szczyt dotarł Marcin. Potem nadciągali kolejni zasapani zdobywcy szczytu.

Mieszamy się z tłumem starszych Japończyków i grubych Amerykanów i czekamyna Asię. Przychodzi po pół godzinie. Przezwyciężyła lęk wysokości i wdrapała się na góre!

Ledwie przekraczamy bramki wejścia a już słyszymy znane hasło „Catalina”. Mamy przewodnika. Yvonne poznała wczoraj w autobusie dwóch chłopaków, jeden z nich miał znajomego przewodnika. Wszyscy oczywiście chcieli nam pomóc. Mama Yvo działała nawet z doliny Aquas Calientes. Zadzwoniła do biura Machu Picchu z prośbą o opiekę nad nami. Hoiger okazuje się bardzo interesującym człowiekiem. Specjalizuje się w wyprawach wysokogórskich, ale ostatnie pół roku spędził zgłębiając tajemnice Machu Picchu. Mówi płynną angielszczyzną i opowiada nam ciekawe rzeczy.

Machu Picchu to energetyczne miejsce. Ruiny starożytnego miasta Inków strzeżone są przez wysokie szczyty Andów, dżungle i rzekę. Wszystko robiło wrażenie bardzo tajemnicze dzięki białej mgle unoszącej się znad doliny.

Hoiger pokazuje nam kalendarz agrarny, według którego Inkowie rozpoczynali i kończyli prace w polu. Ich życie ściśle splecione było z naturą, Matką Ziemią. Domy budowali z kamieni ociosywanych tak idealnie, że po ich złożeniu nie pozostawały szczeliny. Załamania światła w ścianach budynków wskazywały na porę roku. Z zachwytem patrzyliśmy na małe tarasy, jednak kusiło nas coś innego – ostro sterczący szczyt Huayna Picchu. Wpisujemy się do książki dla osób podążających na szczyt, żegnamy Asie, która ma na dzisiaj dość wspinaczki i ruszamy. Trzebaostro się wspinać. Trzymamy się łańcuchów i podnosiliśmy nogi bardzo wysoko. Ostatni fragment przed Templo de la Luna pokonujemy na czworaka. Wolę nie patrzeć w dół. Czuję się jak mucha, która łazi po ścianie. Mgły się częściowo przemieściły, więc Machu Picchu wyłoniło się w całej okazałości. Możemy przyjrzeć się wijącej się zygzakiem drodze, rzece, dżungli. Przez chwilę czujemy się jak prawdziwi zdobywcy. Tylko chmury, szczyt i my. Przez chwile. Nie minęło pół godziny a już dało się słyszeć głośne krzyki Amerykanów. Nowi turyści wdrapywali się na górę. Pora było schodzić. Trasę do Aguas Calientes próbujemy pokonać biegiem za przykładem tubylców, którzy obuci w sandały ze starych opon, przemykają koło nas raz po raz. Kiedy kilkakrotnie się poślizgnęliśmy, dajemy sobie spokój. Takie konkurencje nie są dla gringo.

Zmęczeni i mokrzy docieramy do hotelu, oganiając się od naganiaczy z restauracji. Wysoki sezon jeszcze się nie zaczął, więc stanowimy nie lada kąsek dla lokalnych przedsiębiorców. Rozpoczęła się nawet rywalizacja na zniżki. W końcu zdecydowaliśmy się na menu del dia za 7 soli.. Dostaliśmy przystawkę, zupę, drugie danie i sok. Warto podróżować poza sezonem.

Po południu, mimo wciąż padającego deszczu wybieramy się do źródła, które okazuje się betonowym basenem. Jest tam całkiem sporo osób. Gorąca woda paruje zachęcająco. Wskakujemy do wody, ale musimy zająć kącik basenu. Większą jego cześć zajmują krzykliwi Amerykanie. Panie po kilku drinkach serwowanych przez młodzieńca z dredami przy dźwiękach regge, czują się dosyć swobodnie. Zaczęły się tańce i śpiewy. Góry w strugach deszczu wydają się groźne, ale nam jest w ciepłej wodzie bardzo przyjemnie.

Wieczorem dajemy się namówić jakiejś miłej dziewczynie na pizzę. Dostajemy do tego dzban piwa. Zmęczenie pryska jak ręką odjąć. Śmiejemy się z białego buldoga imieniem Artur, który z uporem i pomimo próśb swojego pana ładuje się na zaplecze restauracji. W całym Peru nie spotkaliśmy tyle los perros, co tutaj. Miałam wrażenie, że ich ilość jest wprost proporcjonalna do ilości restauracji.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004