Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Peru i Boliwia    rafting na Urubambie
Zwiń mapę
2003
12
kwi

rafting na Urubambie

 
Peru
Peru, Cuzco
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20238 km
 
Wstajemy o piątej, żeby zdążyć na pociąg odchodzący tuż przed szóstą. We wsi rozstawieni są pracownicy pociągu, którzy kierują ludzi z plecakami do właściwych wejść. Trzykrotnie sprawdzane są bilety nim w końcu wchodzimy do pociągu. Ale zanim nam się to udało musimy przedrzeć się przez tłum przekupek handlujących herbatą z koki, kawą, ciastkami i kanapkami. Wszyscy turyści zostają spędzeni do jednego wagonu. Spotykamy swoich towarzyszy ze szlaku. W pewnym momencie wybucha konflikt międzynarodowy. Jakiś wielki Szwed ośmielił się zająć miejsce drobnej Wietnamce. Ta jednak okazuje się bardzo waleczna i przepędziła natręta. Towarzystwo z Izraela wciąż nuci jakieś pieśni.

W sennym letargu, gapiąc się półprzymkniętymi oczami na wzburzona Urubambę, docieramy do Ollantaytambo. Z pociągu do głównego placu, skąd odchodzą autobusy do Cuzco jest do przejścia ponad kilometr. Z okien pociągu widzieliśmy, jak tubylcy gnali w tamtą stronę ile sił w prawie bosych nogach. Wysyłamy Marcina, jako najszybszego biegacza, aby zajął nam miejsca. Okazało się to zupełnie zbędne, bo miejsc jest dość dla wszystkich. Naganiacze dbają o to, żeby każdy trafił do autobusu. Bilety kupuje się u pomocnika kierowcy, który często, tak, jak w naszym przypadku zapomina o wydaniu reszty.

Przed godziną 10.00 jesteśmy już w Cuzco. Zmieniamy buty trekkingowe na sandały i gnamy do busika, który ma na zawieźć na rafting. Yvonne dała nam banany i bułki, żebyśmy nie jechali bez śniadania. Mirek i Asia postanowili odpocząć, jedziemy więc w czwórkę

Wyprawę prowadzą młodzi Peruwiańczycy, wysportowani, weseli i świetnie zorganizowani.

Około półtorej godziny zajęła nam podróż wzdłuż rzeki. Docieramy do obozowiska, na którym oprócz kuchni polowej jest sauna i prysznice.

Przebieramy się w piankowe kombinezony i kaski. Wyglądamy jak fioletowe ufoludki. Przechodzimy krótkie szkolenie i wskakujemy do pontonów.

Woda jest lodowata. Kropi drobny deszczyk. Ale nam nie jest zimno. Emocje rozgrzewają nas od środka. Bujamy się na wysokich falach Urubamby.

Po około 20 minutach mam wysiąść i idziemy przez widzący most na dużą polanę. Jest tam się tam spora dziura wypełniona woda. Na rozkaz naszego przewodnika skaczemy do niej, jak stado baranów. Uwierzyliśmy, że to gorące źródło. Żartownisie z tych naszych opiekunów!

Po próbie wody, kiedy nie ma już na nas suchej nitki, możemy ruszyć na rwącą rzekę. Przydało się hartowanie w dołku, nasz ponton znika co chwile pod brunatna, lodowatą falą. Trudno powstrzymać krzyk, kiedy woda najpierw unosi nas bardzo wysoko, a za chwile raptownie wypuszcza ze swych ramion. Ręce bolą od wiosłowania. Co chwila pada komend right, left!

Zatrzymujemy się przy rozkołysanym mostku linowym. Ochotnicy mogą z niego skoczyć. Ponieważ nie założyłam okularów, nie do końca zdaję sobie sprawę z wysokości. Zgłaszam się jako jedna z pierwszych a wraz zemną Piotrek i Zbyszek.

Skoczę. Serce bije jak oszalałe. Po chwili unosi mnie rzeka. Macham rękami z całych sił, ale brzeg wciąż jest daleko. Znosi mnie coraz bardziej. Dopiero dzięki linie, rzuconej w moim kierunku, udaje mi się wyjść na brzeg. Najwięcej strachu napędza nam Piotrek, który po skoku do wody zaprzestaje machania rękami i daje się porwać falom. Jesteśmy przerażeni. Rzeka pędzi tak szybko. Organizatorzy wsiadająna coś w rodzaju małego katamaranu i po chwili go wyławiają. Do końca raftingu walczymy z falami i zimnem. Wielkim błędem było założenie bielizny pod kombinezon. Mokre majtki dodatkowo nas wychładzają.

Z ulgą wysiadają na brzeg, żeby się napić gorącej herbaty z eukaliptusem. Sauna po takiej przejażdżce wydaje nam się rajem. Obiad zjedamy nad wodą. Zaserwowano nam coś w rodzaju tortu z ziemniaków puree i awokado. Smakuje wybornie.

Zmęczeni i zziębnięci, ale dumni z siebie docieramy do hotelu późnym popołudniem. Nie mamy siły na kolejne atrakcje. Wieczór spędzamy z Pauliną, młoda Indianka z plemienia Keczua, pracująca w pensjonacie. Paulina jest studentką medycyny, bardzo wesołą i towarzyską. Zorganizowała nam przyspieszony kurs języka keczua.



 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004