Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Peru i Boliwia    drogą śmierci do raju
Zwiń mapę
2003
19
kwi

drogą śmierci do raju

 
Boliwia
Boliwia, Coroico
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22820 km
 
Śniadanie składające się ze starej bułki i herbaty pachnącej chlorem zjedliśmy na dworcu w stolicy. Brudni, zmęczeni w nienajlepszym usposobieniu zastanawialiśmy się, co robić z dniem, który rozpoczął się tak wcześnie. Po mrozach pustyni nabraliśmy ochoty na ciepło dżungli. Do Coroico, leżącego w samym środku tropikalnego lasu dzieliło nas tylko 70 km. Jak względne bywa „tylko” mieliśmy wkrótce się przekonać. Złapaliśmy taksówke do Villa Fatima, skąd odchodziły busy do Coroico . Samochód wspinał się coraz wyżej. La Paz leży na wysokości prawie 4000 m n.p.m., lepsze dzielnice usytuowane są na dnie olbrzymiego kanionu, gorsze znajdują się wyżej. W pogodne dni, nad horyzontem górują trzy ośnieżone wierzchołki Illimani (6402 m).

Dworzec minibusów przypomina wielki targ. Oprócz biletów do Coroico kupujemy więc miniaturowe i bardzo słodkie banany, świeżo wyciśnięty sok z papai i pyszne empanades con carne, soczyste pierożki z mięsem. W dużo lepszych humorach pakujemy się do auta. Sam wyjazd z miasta zajmuje mnóstwo czasu. Każdy przystanek to okazja dla sprzedawców gazet, słodyczy, szczoteczek do zębów, oranżady w woreczku i kanapek z jajkiem. Całe to towarzystwo próbuje wejść do autobusu, albo wkłada ręce z towarem przez okno. To się nazywa obsługa klienta!

Wjeżdżamy na Pogórze Yungas, mijając pasmo Cordillera Real. Wielkie wrażenie robią na nas strome, zalesione urwiska i liczne wąwozy. Busik pnie się na wysokość 4600 m n.p.m. i po minięciu przełęczy La Cumbre zjeżdża wciąż w dół.

Myśleliśmy, że nazwa „Droga Śmierci” to tylko chwyt dla lubiących emocje turystów. Po jej przejechaniu zastanawiam się, jak to w ogóle było możliwe. Nigdy wcześniej nie jechałam tak wąską i wyboista drogą, która na dodatek rozciągała się nad gigantyczną przepaścią. Koła samochodu dzieliło od krawędzi drogi 20 cm! Jakby tego było mało, ścieżka wciąż zakręcała. Trzeba było przejeżdżać przez strumyki i pod wodospadami. Ze strachem patrzyliśmy na koleżankę, mającą lęk wysokości, której obiecaliśmy, że będzie to miła przejażdżka do dżungli. Była sino-niebieska. Zresztą my różniliśmy się od niej tylko o jeden odcień. Staraliśmy się nie patrzeć w przepaść, ale i tak rzuciły nam się w oczy liczne krzyże zbudowane na dole. Wypadki nie należą tu do rzadkości. Robiło się coraz cieplej. Sami nie wiedzieliśmy, czy z nadmiaru emocji, czy rzeczywiście klimat zmieniał się tak szybko. Dusiliśmy się wewnątrz auta. Z powodu tumanów kurzu wszystkie okna trzeba było szczelne zamknąć. Droga do Coroico zajęła nam „tylko” ponad trzy godziny. Bardzo długie godziny...

Wioska okazała się rajem na ziemi. Przypominała oazę dzieci kwiatów. Wysiedliśmy na głównym placu i od razu poczuliśmy atmosferę wczasów. Przywitały nas wielkie palmy, mnóstwo owoców, które Indianki sprzedawały prosto z koszów. Z każdej strony docierała muzyka. Długowłosi młodzieńcy prezentowali wyrabianą przez siebie biżuterie. Czarnoskóre piękności, jak się później dowiedzieliśmy w pobliżu mieszkało wielu Afrykańczyków, siedziały przed sklepikiem. Wszyscy uśmiechali się, nawet komisariat policji wydawał się bardziej przyjazny.

Obeszliśmy większość hoteli i okazało się, że nie mamy gdzie przenocować. Rozpoczął się weekend świąteczny i kto tylko mógł przyjechał tu z La Paz.

Po ciężkich targach, za równowartość 20 zł dostaliśmy pokoje w hotelu z widokiem na góry, z pięknym basenem i bardzo blisko głównego placu.

Emocje, ciepło i świąteczny hałas odpędziły sen. Coś się szykowało. Wraz z nastającym zmierzchem Plaza Mayor zapełniała się coraz bardziej. Drzwi do katedry były otwarte. Pomyśleliśmy, że szykuje się nocne czuwanie przy grobie Chrystusa. Tymczasem robiło się coraz głośniej. Na stopniach kościoła rozpoczynało się przedstawienie pt. „boda i entierro” (wesele i pogrzeb). Grupa Afrykanów w ludowych strojach odegrało inscenizację muzyczną. Warkoczyki dziewczyn wirowały w tańcu, chłopcy śpiewali w niezrozumiałym dla nas języku. Wkrótce wszyscy odeszli prowadząc białego konia niosącego państwa młodych.

Miasto wróciło do dawnego rytmu, czyli wielkiej imprezy. Gdzie się nie odwróciliśmy tworzyły się grupki ludzi – śpiewających, grających lub słuchających muzyki. Częstowano nas alkoholem, zagadywano, wciągano do zabawy. Przed kościołem rozpoczął się pokaz żonglerki.

Zabawa trwała do rana. To, że była udana mogliśmy stwierdzić po pobojowisku na placu. Padliśmy do łóżek około drugiej w nocy i żaden hałas nie powstrzymał nas przed odpoczynkiem.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004