Śniadanie wielkanocne, upał i koka
„Jeżeli zaraz nie zwleczecie się z łóżek, będziecie żałować do końca życia” – około 7 rano Ignacio zaczął dobijać się do drzwi i natychmiast kazał nam iść na taras. Źli, że budzi nas w środku nocy powlekliśmy się we wskazane miejsce. Przecieraliśmy zaspane oczy ze zdumienia. Nad doliną unosiły się śnieżnobiałe mgły. Szczyty gór majestatycznie błyszczały w świetle wschodzącego słońca. Jakby zawieszone nad mgłą. Gdzieniegdzie z gęstej bieli wyłaniały się zielone wysepki lasu tropikalnego. Mieliśmy wrażenie, że ukazał się nam nie odkryty ląd zawieszony wysoko, miedzy górami. Staliśmy urzeczeni.
Po śniadaniu wielkanocnym składającym się z czerwonych bananów i zielonej mandarynki ruszyliśmy do wodospadu.
Uczestnicy wczorajszej zabawy jeszcze spali, mogliśmy więc lepiej przyjrzeć się wąskim, kamienistym uliczkom. Na parterze większości domów kryły się małe restauracyjki albo magazyny bananów. Była ich tutaj niezliczona ilość – małe, duże, różowe, czerwone, zielone. Jedne się smaży, inne nadają się na deser, jeszcze inne na chipsy. Tutaj można by ich nie kupować, wystarczy przejść się droga do wodospadu, wyciągnąć rękę. Wokół pełno bananowców, drzew awokado, mandarynek, migdałów, wspaniałe plantacje kawy i oczywiście pola pełne krzaków koki. Wysoko w górach koka jest niezastąpiona, żuje się ja i dzięki temu unika choroby wysokogórskiej. Liście tej rośliny dostępne są wszędzie.
Zatrzymujemy się na małe co nieco w niewielkiej pizzerni. Złożyliśmy zamówienie i czekamy. Wnętrze mieści tylko jeden stolik, ten, przy którym usiedliśmy. Właścicielka, okrąglutka, ciemnoskóra kobieta, co chwile wybiega. Raz wraca z mlekiem, raz z owocami, raz z pomidorami. Po co robić zakupy na zapas? Przyjdzie klient, to się kupi to, co potrzebne.
Droga do wodospadu wiodła wśród plantacji kawy i mandarynek. Co chwila jakiś do cna przerdzewiały samochód wznosił tumany kurzu. Szliśmy wśród kwiatów i białych domków. Wkrótce skręciliśmy na małą wąską ścieżkę. Wiodła wśród zarośli o egzotycznym wyglądzie. Minęliśmy cmentarz z grobami przyozdobionymi woreczkami foliowymi. Z daleka porykiwały osły, nad głowami przelatywały egzotyczne ptaki. Wodospad okazał się małym strumyczkiem spadającym z kilku metrów. Dużo większe wrażenie robiły wodospady z Drogi Śmierci. Do Coroico wróciliśmy o zmierzchu, słuchając odgłosów przyrody układającej się do snu.