Wylatujemy o 6.50 do Amsterdamu liniami KLM. Dwoje z naszej jedenastoosobowej grupy zostaje na lotnisku. Magda zapomniała, że w paszporcie ma panieńskie nazwisko a ponieważ nie ma przy sobie żadnego innego dokumentu tożsamości nie może udowodnić, że jest osobą, na który wystawiony jest bilet, samo zdjęcie nie wystarczy. Bartek zostaje z żoną. Zdenerwowani z powodu biurokracji wsiadamy do samolotu. Po około półtorej godziny jesteśmy w Amsterdamie. Ponieważ samolot do Mexico City odlatuje dopiero o 14, mamy całe 5 godzin na zwiedzanie stolicy Holandii. Pakujemy się do kolejki (bilet w dwie strony 5.20 euro, czas przejazdu ok. 30 min.) i jedziemy do centrum. Leje i jest bardzo zimno, ale uliczki z krzywymi domkami, kanały z barkami i jesienne drzewa mają sporo uroku. Zwiedzamy dzielnicę chińską, plac Dam, dzielnicę czerwonych latarni. Miasto wydaje się takie uporządkowane, harmonię burzą jedynie poprzyklejane do chodników gumy do żucia. Chodniki przypominają nakrapianego gumą węża. Wracamy na lotnisko tuż przed odprawą.