Po wczesnym śniadaniu składającym się głównie z bananów, łapiemy autobus do Sihuapan (6 peso, 30 min.) a następnie do Salto de Eyipantla (6 peso, 30 min.), gdzie znajduje się wysoki na 50 m wodospad. Jest jeszcze bardzo wcześnie. Nad opadającą wodą rozpościerają się dwie tęcze. Patrzymy urzeczeni, nie bacząc na to, ze maleńkie kropelki wody wdzierają się do naszych aparatów fotograficznych. Moja cyfrówka tego nie lubi i na kilka godzin odmawia pracy. Do Catemaco wracamy około południa i łapiemy odkryta półciężarówkę zwaną piratą (2,5 h, 28 peso). Jedziemy do Montepío, miejsca, gdzie do oceanu wpadają dwie rzeki. 39-kilometrowa wyboista droga, pełna jest błota i kałuż. Stoimy "na pace", raz po raz narażając się na uderzenie gałęzi. Wkrótce zamieniamy się w rozczochrane i umorusane potworki. Kurz wciska się w nosy i uszy. Zmęczeni, ale rozbawieni docieramy na piękną plaże. Piasek jest tak rozgrzany, że nie można stanąć na nim bosą stopą. Wskakujemy do wody - wyraźnie czuć jak zimna, rzeczna woda miesza się z ciepłym oceanem. Leniuchujemy dwie godzinki i wracamy ta sama droga do Catemaco. Na kolacje zjadamy kukurydze z serem na ulicy (5 peso) i odbywamy nocny spacer po miasteczku. Znowu siadamy przed Palacio Municipal. Strażnik zwraca nam uwagę, że nie powinniśmy pić piwa przed urzędem. Wkrótce wdaje się z nami w pogawędka i zaprasza do swojego domu. Niestety rano wyjeżdżamy, a on do rana ma służbę. Jest pełnia księżyca. Po ulicy skaczą wielkie żaby, a w środku nocy słychać pianie kogutów. Chyba czarownicy mają tu sporo do powiedzenia. Urokliwe miejsce. Spacerujemy prawie do świtu.