Wstajemy o 5.30, nieprzytomni, bo spaliśmy może godzinę. Ospałym krokiem idziemy na dworzec, który jest zwykłym kamienistym placem. Znajduje się tam namiot, a w nim komputer i wielki obraz Virgen de Guadelupe. Łapiemy autobus do Coatzacoalcos (ok. 3 h, 65 peso), gdzie przesiadamy się do luksusowego autokaru do Villahermosa (2,5 h, 89 peso). Nie było jej w naszym planie, ale umówiliśmy się tam z Bartkiem i Magdą, którzy po załatwieniu formalności, maja w końcu do nas dołączyć. W Villahermosa jesteśmy około 14. Wilgotność powietrza i upał sprawiają, ze nie mamy na nic siły. W kłębach spalin, bo w mieście panuje wzmożony ruch, uginając się pod ciężarem plecaków docieramy do hotelu San Miguel, w którym umówiliśmy się z brakującą dwójką. Wynajmujemy na kilka godzin pokój z łazienką (160 peso), bo mnie zamierzamy zostawać w tym mieście na dłużej. Zostawiamy wiadomość na recepcji, wysyłamy im jeszcze maila z kafejki i pędzimy do Parque - Museo La Venta. W przewodniku czytamy, ze jest otwarte tylko do 17.00, a już prawie zbliża się czwarta. Docieramy na miejsce o godzinie 16.00 i dowiadujemy się, że w poniedziałki muzeum jest otwarte tylko do tej godziny. Strażnik jest nieugięty i nie zamierza nas wpuścić. A Iza nie zamierza ustąpić. Przechodzi przez siatkę. Reszta rozsiada się na ławkach przed muzeum, delektując się cieniem i słodkimi bułkami. Nie jesteśmy jedynymi amatorami słodkości. Lubią je także ostronosy. Wkrótce otacza nas chmara pasiastych stworzeń, które bez skrępowania zaglądają nam do plecaków i wyjadają ciastka. Wspinamy się na pobliską wieżę widokową i podziwiamy panoramę miasta. Biała zabudowa kontrastuje z ciemna zielenią parku. Zmęczeni upałem kupujemy piwo, które wypijamy w parku. Siadamy się na ziemi i obserwujemy wiewiórki skaczące po palmach. W hotelu spotykamy Magdę i Bartka. Uff, jesteśmy w komplecie. Każdy po kolei bierze prysznic. Około 23.00 idziemy na dworzec i odjeżdżamy do Tuxtli (5 h, 170 peso) i dalej do San Cristobal de las Casas (ok. 2,5 h, 38 peso).