Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Meksyk    San Cristobal
Zwiń mapę
2004
26
paź

San Cristobal

 
Meksyk
Meksyk, San Cristóbal de Las Casas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11240 km
 
Do San Cristobal de las Casas dojeżdżamy przed siódmą rano. Trzęsiemy się z zimna w sandałach i krótkich spodenkach. Z tropikalnego upału trafiamy w chłód gór. Temperatura waha się w okolicach 10 stopni. Rozdzielamy się na grupy w poszukiwaniu hotelu. Po chwili kwaterujemy się w schronisku Albergue Juvenil (40 peso/osoba, pokoje 3 i 4 osobowe, wspólne łazienki, dostęp do kuchni). Robimy sobie ciepłe śniadanie i ruszamy na zwiedzanie niezwykle urokliwego i kolorowego miasteczka. Zachwyca nas niska, kolonialna zabudowa. Na każdym kroku zaczepiani jesteśmy przez Indianki w kolorowych strojach, próbujące sprzedać nam paski, laleczki, torby i inne wyroby. Spacerujemy po targu indiańskim. Od kolorów kręci się w głowie. Indianie uciekają przed aparatami, wierząc, że odbierają im energię. Zdarzają się nawet akty agresji. Można dostać pięścią w głowę, jeżeli nie uszanuje się tutejszych zwyczajów. Po południu wyruszamy na przejażdżkę konną po okolicznych górach (90 peso/osoba, 4,5 h). Ze schroniska odbiera nas właściciel stajni - niewysoki senor w kowbojskim kapeluszu. Prowadzi nas na przystanek colectivos, skąd po paru minutach zbiorową taksówka (2 peso) docieramy za miasto, gdzie na dużej polanie czekają na nas wierzchowce. Nikt się nie martwi o dopasowanie strzemion i chociażby krótkie przeszkolenie tych, którzy po raz pierwszy dosiadają konia. Po prostu wsiadamy i jedziemy. A raczej usiłujemy nie wypaść z siodła. Nasi opiekunowie - dwóch młodzieńców w kapeluszach pogania konie głośnym "aleeeee". Początkowo jedziemy kamienista, ale utwardzona drogą, potem krótki odcinek asfaltem, by na koniec wjechać na wąska, błotnistą ścieżkę, pnącą się wysoko w górę. Kopyta koni zapadają się po kolana w błocie, a my modlimy się, żeby tylko nie spaść w przepaść. Ostatni, prosty odcinek drogi pokonujemy galopem. Kowboje maja z nas wielka radość. Konie odpoczywają na polanie a my zwiedzamy indiańska wioskę San Juan Chamula. Jej centrum stanowi usytuowany przed kolorowym kościołem rynek, na którym sprzedawane są głównie owoce i warzywa. Miedzy misternie poukładanymi piramidkami z mandarynek i ziemniaków biegają bosonogie dzieci, przechadzają się mężczyźni w białych sarapach i kobiety w barwnych bluzkach. Można tu za grosze kupić piękne indiańskie wyroby. Niewiele mamy czasu na zwiedzanie, więc postanawiamy tu wrócić. Dosiadamy wierzchowce i ta samą drogą wracamy do San Cristobal. Dostajemy kije do poganiania zwierząt i rozpoczynamy szalony zjazd. Dla Zbyszka kończy się upadkiem. Na szczęście niezbyt groźnym. Wykończeni, z otarciami i siniakami wracamy do hotelu, żeby się umyć. Kolację zjadamy w knajpce naprzeciw schroniska. Piękna Meksykanka z wdziękiem podaje nam menu del día. W drzwiach knajpki, które wychodzą bezpośrednio na ulice siedzą dwa psy i obserwują nas uważnie. Postanawiamy dyskretnie podzielić się z nimi posiłkiem. Tak, żeby właścicielka nie widziała, jak traktujemy dania z wielkim trudem przygotowywane przez nią. Kiedy się odwraca rzucamy psom jedzenie. Rzucają się na siebie walcząc o jedzenie. Z dyskrecji nici. Tutaj psów się nie rozpieszcza. Większość załogi jest tak zmęczona dzisiejszą wycieczką, że kładzie się spać. Ja, Agnieszka i Piotrek wyruszamy na nocny spacer. Uliczki są puste. Wspinamy się na wzgórze, na którym znajduje się maleńki kościółek. Pokonujemy wysokie schody, żeby znaleźć się przy kapliczce, w której płoną setki świeczek. Niebo rozświetla jasny księżyc. Migoczą gwiazdy. Kładziemy się na dachu schroniska i gapimy na niebo. Jest bardzo zimno. Z pobliskiej knajpki dobiega muzyka.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004