Na śniadanie przyrządzamy jajecznicę i nie spiesząc się wymyślamy plan dnia. Mamy do wyboru Kanion Sumidero, wycieczkę rowerową lub ruiny Toniná. Wybieramy ostatni wariant. Zdezelowanym autobusem jedziemy do Ocosingo (1,5 h, 23 peso). Razem z nami podróżuje tylko para, drobnych, indiańskich staruszków. Droga wije się jak wąż między górskimi szczytami. Kierowca otwiera drzwi, żebyśmy mogli swobodnie przyglądać się widokom. Ocosingo to przyjemne i spokojne miasteczko. Indianki noszą tu białe bluzki haftowane w wielkie, kolorowe kwiaty. Przechodzimy koło szkoły, do której zaglądamy zwabieni muzyka. Na dziedzińcu ćwiczy orkiestra maluchów. Wkrótce i my możemy zagrać na bębnie. Łapiemy colectivo do ruin (30 min., 16 peso) i umawiamy się z kierowcą, że odbierze nas za 2 godziny. Tym razem droga wiedzie przez zielone pola, na których pasą się łaciate konie. Istny dziki zachód. Toniná robi na nas wrażenie - majestatem, usytuowaniem, wielkością. Wspinamy się na szczyt piramidy wśród wielkich kaktusów, ocierając pot i strącając lgnące do nas owady. Jesteśmy jedynymi turystami. Strażnicy wylegują się na szerokich schodach jednej ze świątyń i nie zwracają na nas najmniejszej uwagi. Przy ruinach znajduje się interesujące muzeum. Warto przyjechać tu wcześniej, bo obiekt jest czynny tylko do 16. Lepiej zawczasu umówić się z kierowcą, bo trudno tu o transport. Do Ocosingo wracamy z tym samym kierowcą, który urządza sobie wyścigi z właścicielem drugiego auta. Ostro bierze zakręty, gwałtownie zwalnia i patrzy, czy wywołuje to na nas odpowiednie wrażenie. W mieście kierowca klimatyzowanego busa proponuje nam transport do San Cristobal za cenę colectivo. Po drodze zatrzymujemy się, żeby obejrzeć wodospad. Wieczorem obserwujemy Festiwal Cervantino Barroco. Przed kościołem rozstawiono wielką scenę. Słuchamy zespołów z całego świata.