Geoblog.pl    locatalina    Podróże    Gwatemala    u wszystkich świętych
Zwiń mapę
2004
30
paź

u wszystkich świętych

 
Gwatemala
Gwatemala, Todos Santos Cuchumatán
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 152 km
 
Wstajemy późno, odsypiając kilkudniowe zaległości. Część załogi wyruszyła oglądać ruiny Zaculeu, reszta zwiedza pobliski targ. Tam zawsze coś się dzieje. Trafiamy na jakąś demonstrację. Strzelają petardy. Około 11 dostajemy się na dworzec. Nie ma już miejsc w autobusie do Todos Santos - sprzedawca pokazuje nam deseczkę, w której z równo wywierconych dziurek sterczą patyczki, tak zaznacza się sprzedane miejsca. Bardzo dużo osób chce obejrzeć tam El Día de los Muertos. Musimy czekać dwie godziny. Włóczymy się wśród straganów, których zawsze pełno wokół dworców i próbujemy lokalne przysmaki. Świetnie smakują plastry owoców zalane miodem, sprzedawane w foliowych woreczkach. Sadowimy się w chicken busie. Ścisk niewiarygodny, na jednym siedzeniu po cztery osoby, ale nikomu to nie przeszkadza. Muzyka gra, pojazd rzęzi i tonie w kłębach spalin. Tak pokonujemy 40 km w ponad 3 godziny. Po 20 km asfaltowa droga nagle znika i dalszą podróż odbywamy po kamienistym trakcie. Im bliżej Todos Santos, tym częściej wśród krzaków i małych chałupek wypatrujemy jaskrawe, czerwone spodnie. Mieszkańcy wioski od wieków wierni są tradycyjnym strojom. Mężczyźni chodzą w czerwonych szerokich portkach, jasnych koszulach z haftowanymi kołnierzami oraz kapeluszach przepasanych niebieskim filcem. Kobiety maja fioletowe, zdobione w kwiaty bluzki i czarne grube spódnice. Wysiadamy w sam środek kłębowiska chwiejących się, czerwonych portek. Festyn związany z dniem Wszystkich Świętych trwa tutaj dziesięć dni. Najważniejszym punktem programu jest wyścig konny odbywający się 1 listopada. Wcześniej obowiązkiem wszystkich mężczyzn jest ceremonialny alkoholizm. Piją, bo tak nakazują dawne wierzenia. Nie wszyscy to wytrzymują. Wędrując przez wieś w poszukiwaniu prywatnej kwatery (wszystkie hotele były zajęte), co rusz musimy omijać jakiegoś zmęczonego piciem jegomościa w czerwonych spodenkach. Schronienie znajdujemy w domu Doni Rosy, drobnej i pracowitej Indianki z plemienia Mam. Odstąpia nam obszerny pokój z czterema łóżkami, na który zamierzamy poukładać się jak sardynki w puszkach (25 Q/osoba). W drewnianej szopie jest nawet prysznic - rura z zimną wodą i sauna wielkości kominka. Przez cały czas towarzyszy nam zapach dymu. Palenisko nie wygasa nawet na noc. Wszędzie pełno suszącej się kukurydzy, kurczaków, dzieci, psów i kotów. Jest nawet zielona papuga.

Wieś się bawi. Przed kościołem ustawiono karuzele. Smażą się kurczaki i frytki. Stragany pełne są świątecznych ciasteczek. Marimbas grają wciąż tę sama melodię, w rytm której podskakują tancerze w maskach i bogato zdobionych, kolorowych strojach oraz pijani mieszkańcy.

Skręcamy w boczna uliczkę. Przed jednym z domów wystawiono olbrzymie głośniki. A w środku ciasno stłoczeni Indianie, perkusista i ołtarzyk ze zdjęciem przodka. Mała dziewczynka czyta modlitwę do akompaniamentu skocznej melodii. Tak się tutaj oddaje hołd zmarłym.

Uciekamy przed zgiełkiem do wnętrza małego kościoła. Płomienie świec oświetlają figurki jaskrawo pomalowanych świętych. Przed ołtarzem stoją trzy osób, ksiądz śpiewa cicho Wymieniamy ze wszystkimi uścisk dłoni przy słowie "paz".

Patrzymy na karykaturalne tańce odbywające się przed palacio municipal i nadziwić się nie możemy, że wywodzą się jeszcze z czasów Majów. W nocy długo nie daje mi zasnąć chłód, dławiący dym i jakieś boleśnie gryzące insekty.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
locatalina
Katarzyna Gapska
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 1 komentarz1 5 zdjęć5 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.01.2009 - 30.01.2009
 
 
20.03.2003 - 22.04.2003
 
 
04.04.2004 - 20.04.2004