Otwieram oczy i widzę kurczaki spacerujące po naszej "sypialni". Wkrótce potem wpadają psy i następuje przemarsz całej indiańskiej rodziny, która na czas naszego pobytu ulokowała się w sąsiednim pomieszczeniu. Gubię się przy ich liczeniu. Dona Rosa serwuje nam śniadanie (15 Q) - czarna fasola, kalafior, kawa. Część naszej grupy wyrusza na trekking przez góry Cuchumatanes, ja, Agnieszka i Asia udajemy się na obchód okolicznych wiosek. Wędrujemy piaszczystą drogą wspinająca się pod górę. Upał i kurz dają się we znaki. Mijamy tubylców z maczetami, dzieci zbierające arbuzy. Nagle droga zamienia się w błotnistą ścieżkę i gwałtownie biegnie w dół. Przedzieramy się przez plątaninę trawy i krzaków, zsuwamy się po piaszczystych stromiznach. Mija kilka godzin zanim udaje nam się dotrzeć na pole kukurydzy - znak, że w pobliżu są ludzie. Dwie małe dziewczynki machają do nas, pokazując na aparaty. Chcą zdjęcie. Po chwili pozuje nam dziesięcioosobowa rodzina. Wracamy do wsi, gdzie fiesta trwa w najlepsze. Karuzela kręci się, faceci w czerwonych portkach podrygują do wciąż tej samej melodii. Idziemy na cmentarz. Grobowce pomalowane na jaskrawe kolory przystrojone są wieńcami z foliowych kwiatów. Gdzieniegdzie widać ślady palonych darów ofiarnych - szczątki świątecznych ciasteczek, bananów, puszek po coli. Jeden z napotkanych Indian żali się, ze zmarli wcale nie chcą korzystać z przygotowanej dla nich uczty. Za to żywi niczego sobie nie odmawiają. Nad Todos Santos unoszą się alkoholowe opary. Coraz więcej zataczających się czerwonych portek.
Na kolacje Dona Rosa podaje zupę z bawolego serca (15 Q). Wygląd i smak nie zachęcają do zjedzenia. Psy mają ucztę, a my kolejny raz jemy banany.
Wieczór spędzamy pod siedzibą lokalnych władz. Właśnie tam usadowił się zespół marimbas. Drewniane cymbały znają chyba tylko jedna melodię, która być może najbardziej pasuje do świątecznej atmosfery. Wkrótce mamy kilku przyjaciół w czerwonych spodniach. Wylewnie okazują nam swoje uczucia i częstują piwem. Odwiedzamy uśpiony cmentarz. Zmarli wydają się nie zwracać uwagi na szaleństwa swych potomków