Rano załatwiamy wymianę pieniędzy w banku i drobne sprawunki i dajemy się porwać małemu przewodnikowi w gumowcach, który prowadzi nas do figury Maximona, tutejszego świętego, niewiadomego pochodzenia. Skaczemy po kamienistych schodkach aż dochodzimy do chałupy, której wejście przysłania gruba kotara. Kłębi się tam spora grupa tubylców i paru turystów. Schronił się tam Maximon, którego co roku gości inna rodzina. Dzięki czemu na opłatach za wstęp (2 Q) może sprawiedliwie zarabiać cała wieś. Mroczne wnętrze ciasnego pomieszczenia jest przepełnione słodkawym dymem kadzideł. Figura jest niska, drewniana, przystrojona w kapelusz i kolorowe chustki, w usta wetknięty zapalony papieros. Strząsaniem popiołu zajmuje się dwóch dyżurnych Indian. Święty lubi też sobie wypić. Opiekunowie nalewają do szklaneczek piwo i wódkę i stawiają przed nim. Pieniądze również ceni, bo za pazuchą ma poutykane banknoty. Przed figura płoną różnokolorowe świeczki. Kolor symbolizuje prośbę - o pracę, interesy, zdrowie. Zapalają je ludzie, którzy potrafią wędrować tu nawet z odległych wiosek. Około południa łapiemy autobus do Antigua (przez Escuintla, 5 h, 36 Q). Żartujemy, że trafił nam się ekspress de lux, bo jedzie szybko, jak na tutejsze warunki i w dodatku siedzimy tylko po dwie osoby. Wysiadamy na skrzyżowaniu w Escuintli. Jest parno, pot leje się po plecach. Próbujemy złapać stopa, ale bezskutecznie. W końcu przyjeżdża autobus, załadowany po brzegi. Mamy wrażenie, że nie ma takiego tłumu, którego gwatemalski autobus nie dałby rady zabrać. Drogę, którą samochód osobowy pokonałby w 20 minut, chicken bus pokonuje w półtorej godziny. Do Antigua docieramy późno. Czasu starcza na krótkie zwiedzanie okolic Parque Central, załatwienie w agencji turystycznej transportu do Chichicastenango (75 Q/osoba, tam i z powrotem) na następny dzień. Nocleg znajdujemy w hotelu El Pasejo (30 Q/osoba).