Minibus z agencji przyjeżdża po nas o 6.30. Gdyby nie konieczność kilku przesiadek i wlokące się chicken busy, nie korzystalibyśmy z usług pośredników. Tym razem nie mamy wyjścia. Po 9.30 jesteśmy w Chichicastenango. Targ odbywa się w czwartki i niedziele, poza tymi dniami miasteczko śpi. Dziś jednak jest tu gwarno i kolorowo. Indianie Quitche u stóp niewielkiego kościoła odprawiają swoje rytuały. Nad pachnącymi ogniskami, w dymie kadzideł unoszą się śpiewne modlitwy. Mieszanina ziół i żywicy umieszczona w starej puszce po farbie i uwiązana na sznurze kołysze się w rękach Indian. Wejście do kościoła sczerniałe od dymu, jasne akcenty stanowią porozrzucane płatki kwiatów. Przed figurami świętych ślady ofiar. Spacerujemy wśród straganów. Oczy bolą od kolorów. Odwiedzamy równie barwny cmentarz, dyskretnie przypatrując się parze Indian odprawiających jakiś rytuał nad grobem zmarłych. Chichi trochę nas rozczarowuje. Za bardzo tu komercyjnie, jak dla nas. Do Antiguy wracamy około 16.OO. Przy Parque Central trwają przygotowania do jakiegoś wydarzenia. Przed kościołem zebrał się tłum gapiów. Ekipy telewizyjne zajmują miejsca na piętrach kamieniczek. Ulice przykryte są wzorzystymi kobiercami usypanymi z kwiatów. W nosie kręci się od zapachu kadzideł. Kobiety kryją twarze za czarnymi koronkami a dziewczynki w białych sukienkach biegają między wielkimi krzyzami i chorągwiami. Zaraz rozpocznie się procesja. Słychać bicie bębnów i dzwonów. Właśnie dzisiaj spotkały się świeckie zakony Gwatemali, by poprzez udział w procesji podkreślić swój związek z Chrystusem. Mijają nas zakonnicy w różnokolorowych habitach, dwustu mężczyzn w białych płaszczach dźwiga figurę ukrzyżowanego Jezusa. Kołyszą się w rytm bicia bębnów. Atmosfera ekstazy udziela się publiczności. Procesja wędruje ulicami Antiguy do późnej nocy. Długo jeszcze wiatr unosi zapach wonności i płatki kwiatów.