Przed świtem małpy zaczęły nawoływać się ze wściekła intensywnością. Ciemność niosła ich wrzask, wywołując dreszcz niepokoju. Siadamy wokół ogniska i czekamy na wschód słońca i śniadanie. Dostajemy płatki na mleku z proszku. Żegnamy Jose, który wraz z końmi wraca do Dos Aguadas. Dalsza droga jest niemożliwa do przebycia dla tych zwierząt. Przejście do Tikal okazuje się najcięższym etapem. Pięć godzin przedzieramy się przez dżungle prawie biegnąć za Cristobalem. Jakim cudem wypatruje ścieżkę, która potrafi gwałtownie zniknąć wśród zarośli, zmienić kierunek, wspiąć się pod górę, albo ukryć się pod konarami zwalonych drzew. Omijamy najeżone kolcami gałęzie i spróchniałe pnie pełne fantazyjnych narośli. Zmęczeni i spoceni docieramy do Templo IV w Tikal. Nasi przewodnicy przebierają się w czyste ciuchy i pryskają woda toaletową. My zostajemy zabłoceni i śmierdzący. Musimy wyglądać dziwnie wśród czyściutkich turystów w białych spodniach, którzy dojechali w to miejsce bezpośrednim autobusem z Flores.
Wdrapujemy się na świątynie IV, potem na II. Ruiny toną w tropikalnej zieleni. Nikt z nas nie ma siły na szczegółowe zwiedzanie. Chociaż podziwiamy miasto bardzo pobieżnie i tak spędzamy w nim ponad trzy godziny. To są w naszej opinii najładniejsze ruiny, jakie widzieliśmy w trakcie naszej podróży. Obiad jemy w restauracji przy ruinach. Jest wliczony w cenę wyprawy. Żegnamy się z naszymi opiekunami i colectivo, opłacone przez agencję turystyczną zawozi nas do Flores. Prysznic po trzech dniach bez mycia wydaje się rozkoszą nie do opisania. Oddajemy rzeczy do pralni i idziemy na lody. Wieczór spędzamy na tarasie hotelu przy ostatnim "Gallo".