Do Tulum przyjeżdżamy około 7 rano. Miejscowy naganiacz rekomenduje nam Cabanos w wiosce Papaya Playa (68 peso/ osoba, w 4-osobowym cabano). Bierzemy taksówki (30 peso za samochód) i pokonujemy 6 km, dzielące nas od plaży. Miejsce nas zachwyca. Domki stoją prawie na plaży - ściany z palików, dach z liści palmowych, proste łóżka i goła żarówka, którą należy przekręcić, kiedy wieczorem zostaje uruchomiony generator. Łazienki wspólne dla wszystkich domków - czyste i elegancki. Jest też barek. Rzucamy plecaki i przez kilka godzin cieszymy się słońcem i wodą. Pierwsza fala zabiera mi i Agnieszce okulary przeciwsłoneczne, ale i tak skaczemy w wodzie. Po południu łapiemy stopa do pobliskiego pueblo. Na końcu wsi znajdujemy uroczą knajpkę, w której przesiadują tylko tubylcy. Zajadamy mole poblado (30 peso). Robimy zakupy i już po ciemku wracamy do naszych szałasów. Wieczorem delektujemy się soczystym ananasem (8 peso), którego popijamy słodką pina coladą. Słuchamy szumu fal i odgłosów spadających kokosów.