Budzimy się wraz ze słońcem około 6.00. Patrzymy jak świetlista kula wynurza się z wody na wprost naszego cabano. Mieszkamy kilka kroków od morza. W nocy nasz domek z palików odwiedzają kraby. Piasek pełen jest śladów ich wędrówek. Żal opuszczać to urokliwe miejsce. Cóż, kiedy część grupy koniecznie chce ponurkować z fajką. Można to zrobić w oddalonej o godzinę drogi Playa del Carmen. Łapiemy colectivo (ok. 1 h, 25 peso) i przed dziewiątą jesteśmy w murowanym kurorcie. Od razu nie podoba mi się to miejsce. Pełno ludzi, drogich knajp i sklepów z ręcznikami. Nocleg znajdujemy w Cabanos de Ruina (68 peso/osoba), tuż przy plaży. Bierzemy dwa pokoje dla ośmiu osób. Trzy osoby postanawiają spać na plaży. Dzielimy się na grupy. Część idzie snoorkować (20 dolarów, 2 h). Śniadanie jemy w knajpce na uboczy (tortille z serem, fasola, sok pomarańczowy - 25 peso) a potem na plażę. Trudno tu o spokój i w dodatku zbyt często słyszymy język polski w zorganizowanych wycieczkach. Obchodzimy stronę hotelową i znajdujemy spokojne miejsce do plażowaniu tuż przy parku. Opalamy się do późnego popołudnia, potem posilamy się bułkami z tuńczykiem w hotelowym pokoju. Kukurydza na ulicy kosztuje tutaj 10 peso i w niczym nie przypomina w smaku tej w Catemaco, czy San Cristobal, gdzie była o połowę tańsza. Na wieczorny spacer udajemy się do dzielnicy eleganckich willi do wynajęcia. Większość z nich sprawia wrażenie niezamieszkałych. Rozsiadamy się przy błękitnym basenie na jakiejś posesji i obserwujemy gwiazdy, potem bujamy się na hamakach w kolejnej willi. Przechodzący obok policjant nie zwraca na nas najmniejszej uwagi.