W nocy geko podchodzą pod domek i słyszymy ich głośne rozmowy.Nad ranem dołączają do nich koguty. Jeszcze ciemno, a już słychać śpiew muezina. Nawet nie przypuszczałyśmy, że na wyspie, którą da się obejść w ciągu kilku godzin jest meczet.
Rozpoczynamy dzień od śniadania w domku na plaży. Są tu takie zadaszone platformy z fotelami. Siedzi się na nich pije, je i patrzy na wodę i góry na Lombok. Wypożyczamy sprzęt do snorkowanie i podziwiamy podwodny świat o intensywnych kolorach. W ramach przerwy postanawiamy obejść całą wyspę dookoła, ale juz po godzinie upał odpiera nam zapał. Na Gili Meno palmy rosną tylko w głębi wyspy, upał na plaży doskwiera więc bardzo. Plaża tylko na niewielkim odcinku jest piaszczysta, w większości pokryta jest potłuczonymi przez fale koralowcami i muszelkami.
Obiad jemy w niewielkiej knajpce przy plaży. Wdrapujemy się po schodach do zadaszonej i wyściełanej matami platformy. Młody chłopak gra na gitarze, morze szumi, przyjemna bryza. Zapadamy w sen. Spędzamy tam tak dużo czasu, że przegapiamy możliwość drugiego snorkowania. Zaczął się odpływ i fale są zbyt wysokie.. Chodzimy po odsłoniętych koralowcach brodząc w ciepłej wodzie.Odpływ zwabił dzieci i dorosłych. Zbierają krewetki.
Cudowne życie, jak się na to patrzy z pozycji chwilowego gościa, ale z pewnością mieszkańcom wyspy nie jest łatwo. Nie ma tu słodkiej wody i wygód. Większość domów to maleńkie chatki kryte liśćmi. Nie ma motorów, aut. Niewielu turystów. Z czego tu żyć?
Eko potwierdza wieczorem nasze przypuszczenia. Jego dwójka nastoletnich dzieci jest u rodziny na Lombok. On z żoną prowadzi skromny ośrodek, zeby pracować na ich edukację.
Podczas kolacji patrzymy jak geko polują na owady. W warungu nieopodal przystani jemy najlepszy szpinak morski podczas całej wyprawy.