Pierwszy obrazek poranka - mężczyzna w sarongu zbierający białe kwiaty w ogrodzie. Przeciągamy śniadanie delektując się spokojem a potem idziemy na plażę, ale spokoju na niej nie znajdujemy. Co chwila podchodzi do nas jakiś sprzedawca, a to chust, a to jedzenia, a to pamiątek. Przychodzą też uczniowie z jakiejś szkoły, żebyśmy udzieliły im wywiadu do szkolnej gazetki. Przenosimy nasze ręczniki co rusz w inne miejsce, ale wystarczy kilak minut i już otacza nas wianuszek skorych do rozmowy tubylców. W końcu dajemy za wygraną i dajemy się wciągnąć w konwersację.
Oczywiście kończy się na zakupie kilku pamiątek. do plecaka trafia posąg Buddy, kot z drewna sandałowego i zabawki dla dzieci. Wszystko w cenie dużo niższej niż na Bali.
Najgorsze godziny upału spędzamy w kafejce internetowej (18 tys. za godzinę) a potem w knajpce nad morzem.
Dzień wcześniej wykupujemy trekking na Gunung Rinjani. To nasza najdroższa impreza. Po fakcie stwierdzamy, że mogłyśmy wszystko zorganizować dużo taniej, dając zarobić miejscowym biedakom a nie turystycznej mafii, ale cóż, stało się. Cena 1 150 tys. za osobę obejmuje transport do Senaru, pierwszy nocleg w schronisku, śniadanie, przewodnika i tragarza, ekwipunek i prowiant na wyprawę.
Około 16 przyjeżdża po nas klimatyzowany jeep z kierowcą w białej koszuli. Zaczynamy się czuć idiotycznie, kiedy wiezie nas i nasz brudne plecaki. Na szczęście droga jest na tyle malownicza, że wolimy zaprzątać sobie głowę nią a nie dylematami związanymi z formą podróżowania. Wieśniacy zaganiają bydło do zagród. Słychać dźwięk dzwoneczków. Zachodzi słońce. dziewczyny zakładają białe chusty i udają się na wieczorne modlitwy do meczetu. Dzieci w brązowych mundurkach wracają ze szkoły.
Jest ciemno kiedy docieramy do Sanur.W hoteliku o spartańskich warunkach czeka już dwóch młodych Szwajcarów. Oj będziemy stanowić niezły kontrast przy nich.
W hotelowej łazience nie ma wody. W restauracji za to grasują myszy na potęgę. Wieczór upływa nam na rozmowach z Hardim, tutejszym przewodnikiem, który był na górze już ze 160 razy. Na szczyt mamy iść z Pardim, który jak zapewnia nas Hardi - będzie jak nasz mama.