Przed 7 przyjeżdża po nas Dafi. Poprosiłyśmy go o zakup biletów lotniczych do Denpasar na Bali (296 tys. rupii). Odwozi nas na lotnisko po drodze pokazując jeszcze targ z warzywami i chiński cmentarz.
Lotnisko w Mataram jest malutkie, wszystko odbywa się tu ręcznie. Karty pokładowe są wielokrotnego użytku. Lecimy Trigana Air, samolotem na 30 osób. Dostajemy nawet poczęstunek - bułkę i wodę. Lot trwa zaledwie pół godziny. I pomyśleć,że podróż autobusem i promem zajęłaby nam cały dzień!
Już po odprawie okazuje się, że w samolocie zostawiłam swój notatnik. W poszukiwania angażuje się kilka osób. Biegają z krótkofalówkami i po półgodzinne otrzymuję zeszyt z powrotem. To bardzo miłe.
Zaraz za terminalem łapiemy bemo do dworca Tegal, skąd przesiadamy się do drugiego bemo jadącego do Sanur. Miałyśmy trochę inne plany, ale skoro trafiło się Sanur, to też dobrze. Kierowca wysadza nas przy hotelu Ananda (125 tys. za dwójkę, piękny ogród, skromne śniadanie).
W restauracji na dole jemy śniadanie a potem przebijamy się przez tłum turystów i tubylców, żeby dotrzeć na plażę. Ponieważ jest niedziela mnóstwo miejscowych przyjechało na motorach na nadmorski wypoczynek.Kurort dzieli się na dwie części, w jednej stoją warungi i tłoczą się lokersi, w drugiej grubi turyści sączą drinki przy basenach. Nagabywane przez sprzedawców pamiątek i masażystów staramy się uciec jak najdalej od tłumu. Próbujemy lokalnych przysmaków. To nam osładza pobyt w tym miejscu.
Sanur to typowy kurort z jego niedogodnościami, betonowymi hotelami, nachalnymi naganiaczami. Postanawiamy szybko z niego uciec.